Nie Li Quotes

We've searched our database for all the quotes and captions related to Nie Li. Here they are! All 18 of them:

Cum sînt ei, moldovenii, n-au apucat bine să iasă din sat, că oamenilor a şi început, în taină, să li se facă dor de casă. Aşa ni-e zodia, şi de cîte ori va fi să se schimbe vremea, de atîtea ori ne vor durea rădăcinile...
Ion Druță (Frunze de dor)
Cza­sem li­nia męskiego kar­ku może zmienić całe two­je życie. Sposób, w ja­ki sięga on do kie­sze­ni po drob­ne, po­wodu­je skur­cz ser­ca i chłód dłoni. To, jak do­tyka twe­go łok­cia lub nie za­pięte­go gu­zika man­kietu koszu­li, budzi w to­bie de­mony, których is­tnienia nikt nie był świadom.
Jonathan Carroll
Były w nim pasje, które po­szu­ku­ją dla sie­bie strasz­li­we­go uj­ścia, sny, które uczy­nią re­al­ny­mi cie­nie swego zła.
Oscar Wilde (The Picture of Dorian Gray)
Czy zwróciłeś kiedyś uwagę, jak przyjemnie chodzi się boso po piasku, trawie albo ziemi?Nie bierze się to tylko z ulgi po zdjęciu sztywnych butów albo zrzuceniu wysokich obcasów. Kiedy dotykasz podłoża bosymi stopami, twój organizm otrzymuję dawkę potężnych leczniczych elektronów.
Qing Li (Shinrin-Yoku: The Art and Science of Forest Bathing)
Nie­wie­lu jest po­śród nas ta­kich, któ­rzy otrzą­sa­li się o świ­cie czy to po jed­nej z tych bez­sen­nych nocy, kiedy nie­omal ma­rzy­my o śmier­ci, czy też po nocy peł­nej hor­ro­rów i upior­nych ra­do­ści, kiedy przez kom­na­ty umy­słu prze­cią­ga­ły zjawy strasz­liw­sze niż sama rze­czy­wi­stość.
Oscar Wilde (The Picture of Dorian Gray)
Znasz hi­sto­rię An­dre­ja Żi­ro­va? – Re­wo­lu­cjo­ni­sty? Żirov był ra­dy­ka­łem za cza­sów dziad­ka Ni­ko­ła­ja. Na za­krwa­wio­ne usta Do­mi­ni­ka wy­pły­nął cień uśmie­chu. – Kiedy pró­bo­wa­li po­wie­sić go za zdra­dę, lina urwa­ła się i spadł do rowu, który żoł­nie­rze wy­ko­pa­li na jego grób. Ni­ko­łaj pró­bo­wał się uśmiech­nąć. – Nigdy o tym nie sły­sza­łem. Do­mi­nik ski­nął głową. – „W tym kraju”, krzyk­nął wtedy Żirov, „nie po­tra­fią nawet po­rząd­nie po­wie­sić czło­wie­ka!”.
Leigh Bardugo (King of Scars (King of Scars, #1))
PANI Nie frasuj mi się, moje dziecię miłe, Takci na świecie być musi: raz radość, Drugi raz smutek; z tego dwojga żywot Nasz upleciony. I rozkoszyć nasze Niepewne, ale i troski ustąpić Muszą, gdy Bóg chce, a czasy przyniosą. HELENA o matko moja, nierównoż to tego Wieńca pleciono; więcej że daleko Człowiek frasunków czuje niż radości. PANI Barziej do serca to, co boli, człowiek Przypuszcza, niżli co g'myśli się dzieje. I stądże się zda, że tego jest więcej, Co trapi, niżli co człowieka cieszy. HELENA Prze Bóg, więcejci złego na tym świecie Niżli dobrego. Patrzaj naprzód, jako Jedenże tylko sposób człowiekowi Jest urodzić się, a zginąć tak wiele Dróg jest, że tego niepodobno zgadnąć. Także i zdrowie nie ma, jeno jedno. Człowiek śmiertelny, a przeciwko temu Niezliczna liczba chorób rozmaitych. Ale i ona, która wszystkim włada, Która ma wszytko w ręku, wszytkim rządzi, Fortuna, za mną świadczy, że daleko Mniej dóbr na świecie niżli tego, co złym Ludzie mianują, bo ubogaciwszy Pewną część ludzi, patrzaj, co ich ciężkim Ubóstwem trapi. A iż tego żadnej Zadości g'woli ani skępstwu swemu Nie czyni, ale niedostatkiem tylko Sciśniona, znak jest, że i dziś, gdy komu Chce co uczynić dobrze, pospolicie Jednemu pierwej weźmie, toż dopiero Drugiemu daje; skąd się da rozumieć, Co już powtarzam nie raz, że na świecie Mniej dóbr daleko niżli złych przypadków. PANI Mniej abo więcej, równa li też liczba Obojga — korzyść niewielka to wiedzieć. o to by Boga prosić, żeby człowiek Co namniej szczęścia przeciwnego doznał, Bo żeby zgoła nic, to nie człowiecza. Ale że z rady tak długo nikogo Kobieta Nie słychać! Wiem, że da bez omieszkania Znać Aleksander, skoro się tam rzeczy Przetoczą, a nam białymgłowom jakoś Przystojniej w domu zawżdy niż przed sienią
Jan Kochanowski (Odprawa posłów greckich)
Stąd jakieś cztery kilometry do Tiananmen. Dymy w oddali widać, strzały słychać – ale słabo. Biegnijmy! Partyjny dyplomata pierwszy, ja za nim; wyprzedzam go – przecież nie wypada mi być w tyle; ten trzeci (nie wiem, kto taki) nie odstaje o krok, też ambitny. W tym momencie nie dzielą nas żadne różnice polityczne, łączy nas identyczne wzburzenie – i nienawiść do oprawców. Na wiadukcie, pod którym biegnie obwodnica, dużo wojska i pojazdów w barwach ochronnych. Ta jednostka nie strzela, ale broń ma w gotowości. Nie puszczają. Okrążamy ich dołem, pod filarami. Tam jakiś Anglik z obłędem w oczach: „Wracajcie! Dalej zabijają, strzelają do wszystkich!”. Chińskie kobiety także dają nam znaki podniesioną dłonią: nie idźcie! Kiedy mijamy je, skłaniają głowy gestem aprobaty. Im bliżej – tym straszniej. Płonie żywym ogniem kilka pojazdów, dymy zasnuwają głębię alei. Tuż za ekstrawagancko nowoczesnym hotelem Beijing International, z którego wyglądają przelęknieni cudzoziemcy, pierwsza kałuża krwi, już zaskrzepła, sprzed paru godzin. Dookoła setka ludzi. Pieczołowicie odgradzają cegłami czerwoną, rozciągniętą plamę, by nikt nie deptał po świętym miejscu. Kładą gałązki zieleni ułamanej z krzewów. Druga kałuża o kilkanaście metrów, też zamieniona w kapliczkę. Nieco dalej trzecia – świeża. Maczają dłonie we krwi, malują na tlącym się jeszcze autobusie dazibao – wielkie znaki. Dyplomata odczytuje: „Krew za krew”. Następny: „Pomścimy studentów”. Sto metrów i kolejna ogromna plama na asfalcie. W kwiatek wetknięte legitymacyjne zdjęcie młodziutkiej dziewczyny. Chińczyk coś do mnie mówi gorączkowo, pokazuje fotografię, daje mi łuskę. Tym pociskiem zabita… Zapłakane kobiety, bluzgający gniewem mężczyźni, zaciśnięte pięści, rozpłomienione oczy. Dwudziestu naraz krzyczy histerycznie – moi współtowarzysze tłumaczą na wyrywki – znowu ręce we krwi – odciskają znaki na murach. Nakazują nam głosem i mimiką: „Patrzcie na to… Zapamiętajcie, co oni z nami robią… Opowiedzcie o tym w swoim kraju… Patrzcie się, patrzcie, przekażcie światu… Nie zapomnijcie…”. Kolejny napis krwią: „Śmierć Li Pengowi”. A potem, znów na wraku autobusu, sławny cytat z Mao: „Władza rodzi się na lufie karabinu”. I jeszcze: „Faszyzm nie przejdzie!”. Piszą na ścianach, na kioskach ulicznych, ogrodzeniach, pojazdach. Jak w Termopilach ów bezimienny żołnierz Leonidasa, który przekazał krwią wszystkim pokoleniom: „Przechodniu, idź i powiedz Sparcie, że tu spoczywają wierni jej prawom”. Tak rodzi się nowa chińska mitologia. Mitologia jest siłą, która może zmienić bieg dziejów. Zdyszani mijamy masyw hotelu Pekin. Wszystkie jego bramy zawarte, w oknach nikogo; stąd już bardzo blisko do Tiananmen i wojsko strzelało po oknach, by przegonić świadków zbrodni. Siódma kałuża krwi. Ósma. Już przestaję liczyć, nie mam czasu niczego notować, trzymam przy ustach mały magnetofon i nieskładnie rejestruję, co widzę. Biegniemy dalej, odruchowo przykurczeni, ku strzałom, potrącani przez mknących w obie strony rowerzystów, przez dwa strumienie ludzi: tych, co chcą zobaczyć, i tych, co już widzieli. Znowu nas powstrzymują i wyrażają podziękowanie oczami, gdy nie reagujemy na ostrzeżenia. Mija nas, ze strasznym krzykiem, grupka młodych, popychających platformę rowerową, z której zwisa krwawiące ciało. Chyba trup. Już widać plac. Tam dojść się nie da. Zagradza go zwarta kolumna czołgów; przed nimi falanga żołnierzy – jedni siedzą, inni klęczą, dalsze szeregi stoją – broń gotowa do strzału. Chronimy się za krzakami, za szpalerem drzew – cienkich niestety, za plecami kilkuset Chińczyków (są wśród nich kobiety, są małe dzieci), którzy wygrażają żołnierzom, rzucają bezsilne obelgi: „Pre
Anonymous
Bo dotąd każdy do­dat­ko­wy dolar był opo­dat­ko­wa­ny na tyle wy­so­ko, że nie warto było pra­co­wać wię­cej. A jak nie pra­co­wa­no wię­cej, to było mniej oszczęd­no­ści i mniej pie­nię­dzy na in­we­sty­cje. Lo­gicz­ny wnio­sek, że taki sys­tem pro­mo­wał bier­ność za­miast pracy i kon­sump­cję za­miast in­we­sty­cji. Więc myśmy tę sy­tu­ację od­wró­ci­li.
Anonymous
W Sta­nach nie­za­leż­nie od po­li­tycz­ne­go roz­da­nia rzą­dzi więc kilka po­tęż­nych or­ga­ni­za­cji lob­by­stycz­nych. Naj­waż­niej­sza z nich to Wall Stre­et, a więc banki i in­sty­tu­cje fi­nan­so­we. Drugą jest sek­tor mi­li­tar­ny oraz bez­pie­czeń­stwa. Wy­jąt­ko­wo groź­ny dla resz­ty świa­ta, co po­ka­za­ły wy­pad­ki sprzed de­ka­dy. Trze­ci blok to po­tęż­ne lobby izra­el­skie. Potem jesz­cze lobby gór­ni­czo-naf­to­we. Szcze­gól­nie wpły­wo­we od cza­sów Geo­r­ge’a W. Busha, który po­sta­wił wieu naf­cia­rzy na czele po­wią­za­nych z rzą­dem ogra­ni­za­cji zaj­mu­ją­cych się śro­do­wi­skiem. Na tym przy­kła­dzie do­brze widać, jak dzia­ła ta „neo­li­be­ral­na de­re­gu­la­cja”. To zna­czy naf­cia­rze w imie­niu rządu re­gu­lu­ją swój wła­sny sek­tor. I niech pan zgad­nie, w któ­rym kie­run­ku to re­gu­lu­ją! Oczy­wi­ście robią to w taki spo­sób, żeby więk­sza część kosz­tów ich dzia­łal­no­ści zo­sta­ła prze­rzu­co­na na in­nych. W tym przy­pad­ku na śro­do­wi­sko. W ten spo­sób ich pro­duk­ty mogą być śmiesz­nie tanie. A sek­tor ban­ko­wy? Do­kład­nie ta sama hi­sto­ria. Po­zwo­lo­no ban­kom w imię wol­no­ści ro­snąć do roz­mia­rów, gdy stały się zbyt duże, by upaść. I teraz rząd musi je ra­to­wać za każ­dym razem, gdy wpad­ną w kło­po­ty. I to nie tylko po­przez ba­ilo­uty. O wiele czę­ściej od­by­wa się to w spo­sób dużo bar­dziej za­ka­mu­flo­wa­ny. Przez dłuż­szy czas Fed mu­siał wpusz­czać w go­spo­dar­kę cięż­kie mi­liar­dy do­dat­ko­wych do­la­rów. W efek­cie na Wall Stre­et pa­nu­je nie­spo­ty­ka­na hossa. A re­al­na go­spo­dar­ka jak tkwi­ła, tak tkwi w kło­po­tach. Na rynek we­wnętrz­ny to się w ogóle nie prze­kła­da. To nie jest żadna de­re­gu­la­cja. To jest sa­mo­re­gu­la­cja.
Anonymous
Quan­do in­fi­ne re­cu­pe­rò il fia­to fece usci­re tut­ti per par­la­re da solo col suo me­di­co. «Non mi im­ma­gi­na­vo che que­sta stron­za­ta fos­se così gra­ve da far pen­sa­re all'olio san­to» gli dis­se. «Io, che non ho la gio­ia di cre­de­re nel­la vita dell'al­tro mon­do.» «Non si trat­ta di que­sto» dis­se Ré­vé­rend. «E' noto che si­ste­ma­re le fac­cen­de del­la co­scien­za in­fon­de all'am­ma­la­to uno sta­to d'ani­mo che fa­ci­li­ta mol­to l'in­com­ben­za del me­di­co.» Il ge­ne­ra­le non pre­stò at­ten­zio­ne alla mae­stria del­la ri­spo­sta, per­ché lo fece rab­bri­vi­di­re la ri­ve­la­zio­ne ac­ce­can­te che la fol­le cor­sa fra i suoi mali e i suoi so­gni ar­ri­va­va in quel mo­men­to alla meta fi­na­le. Il re­sto era­no te­ne­bre. «Caz­zo» so­spi­rò. «Come farò a usci­re da que­sto la­bi­rin­to?» Esa­mi­nò il lo­ca­le con la chia­ro­veg­gen­za del­le sue in­son­nie, e per la pri­ma vol­ta vide la ve­ri­tà: l'ul­ti­mo let­to pre­sta­to, la toe­let­ta di pie­tà il cui fo­sco spec­chio di pa­zien­za non l'avreb­be più ri­pe­tu­to, il ba­ci­le di por­cel­la­na scro­sta­ta con l'ac­qua e l'asciu­ga­ma­no e il sa­po­ne per al­tre mani, la fret­ta sen­za cuo­re dell'oro­lo­gio ot­ta­go­na­le sfre­na­to ver­so l'ap­pun­ta­men­to ine­lut­ta­bi­le del 17 di­cem­bre all'una e set­te mi­nu­ti del suo po­me­rig­gio ul­ti­mo. Al­lo­ra in­cro­ciò le brac­cia sul pet­to e co­min­ciò a udi­re le voci rag­gian­ti de­gli schia­vi che can­ta­va­no il sal­ve del­le sei nei fran­toi, e vide dal­la fi­ne­stra il dia­man­te di Ve­ne­re nel cie­lo che se ne an­da­va per sem­pre, le nevi eter­ne, il ram­pi­can­te le cui nuo­ve cam­pa­nu­le gial­le non avreb­be vi­sto fio­ri­re il sa­ba­to suc­ces­si­vo nel­la casa sbar­ra­ta dal lut­to, gli ul­ti­mi ful­go­ri del­la vita che mai più, per i se­co­li dei se­co­li, si sa­reb­be ri­pe­tu­ta.
Gabriel García Márquez (I grandi romanzi)
Nic dwa razy Nic dwa razy się nie zda­rza i nie zda­rzy. Z tej przy­czy­ny zro­dzi­li­śmy się bez wpra­wy i po­mrze­my bez ru­ty­ny. Choć­by­śmy ucznia­mi byli naj­tęp­szy­mi w szko­le świa­ta, nie bę­dzie­my re­pe­to­wać żad­nej zimy ani lata. Żaden dzień się nie po­wtó­rzy, nie ma dwóch po­dob­nych nocy, dwóch tych sa­mych po­ca­łun­ków, dwóch jed­na­kich spoj­rzeń w oczy. Wczo­raj, kie­dy two­je imię ktoś wy­mó­wił przy mnie gło­śno, tak mi było, jak­by róża przez otwar­te wpa­dła okno. Dziś, kie­dy je­ste­śmy ra­zem, od­wró­ci­łam twarz ku ścia­nie. Róża? Jak wy­glą­da róża? Czy to kwiat? A może ka­mień? Cze­mu ty się, zła go­dzi­no, z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem? Je­steś - a więc mu­sisz mi­nąć. Mi­niesz - a więc to jest pięk­ne. Uśmiech­nię­ci, współ­o­bję­ci spró­bu­je­my szu­kać zgo­dy, choć róż­ni­my się od sie­bie jak dwie kro­ple czy­stej wody.
Wisława Szymborska
Nie na­rzu­cam, ile czasu po­win­no się po­świę­cać na pi­sa­nie, bo mo­żesz być za­pra­co­wa­nym rodzicem, który ma na to pół go­dzi­ny na wie­czór, gdy dzie­ci pójdą spać, a mo­żesz też być przedsię­bior­cą, który po­trze­bu­je stwo­rzyć swój pierw­szy pro­dukt on­li­ne i na pi­sa­nie prze­zna­cza kilka go­dzin o po­ran­ku. To, co su­ge­ru­ję, to zna­le­zie­nie czasu na re­gu­lar­ne two­rze­nie. Wła­śnie w ten spo­sób wy­pra­cu­jesz nawyk.
Klaudyna Maciąg (Pisz. Publikuj. Działaj. Jak tworzyć skuteczne treści w internecie)
A zatem, od­po­wia­da­jąc na za­da­ne wcze­śniej py­ta­nie: nie, nie mu­sisz zawo­do­wo zaj­mo­wać się pi­sa­niem, aby pisać – i robić to do­brze. Nie musisz też mieć wro­dzo­ne­go ta­len­tu ani setek li­te­rac­kich od­zna­czeń na kon­cie. Aby za­cząć pisać – wy­star­czy za­cząć pisać. Aby za­cząć pisać dobrze – trze­ba po­znać tech­ni­ki, które czy­nią nasze pi­sa­nie lep­szym. Zbyt proste? A kto po­wie­dział, że wszyst­ko za­wsze musi być dia­bel­nie skompliko­wa­ne?
Klaudyna Maciąg (Pisz. Publikuj. Działaj. Jak tworzyć skuteczne treści w internecie)
Przed przy­by­ciem czar­nych su­tann mi­łość i czu­łość nie znały ogra­ni­czeń. Uczu­cia mię­dzy ludź­mi były jak słoń­ce, nie miały ostrych kra­wę­dzi ani pro­stych linii. Jed­nak tylko lu­dzie z in­diań­ską krwią ro­zu­mie­li te wiel­kie moż­li­wo­ści mię­dzy dwoma męż­czy­zna­mi lub dwie­ma ko­bie­ta­mi. Odkąd wła­dzę ob­ję­li biali, sy­tu­acja się zmie­ni­ła.
Danielle Daniel (Daughters of the Deer)
Wszyscy znamy cudowny zapach lasu po ulewie. Kiedy długo nie pada, w glebie i na skałach gromadzą się olejki roślinne. To jeden ze sposobów roślin na przetrwanie okresów suszy. Podczas deszczu woda uwalnia przechowywane w podłożu olejki, a powietrze wypełnia się ich zapachem. On również ma swoją nazwę, petrichor, od greckich słów petra, czyli "kamień", i ichor, którym opisywano esencję płynącą w żyłach bogów zamiast krwi. Zatem petrichor znaczy dosłownie "esencja kamienia". To zapach życia!
Qing Li (Shinrin-Yoku: The Art and Science of Forest Bathing)
Vla­di­mir, Bon­dy i ja tak bar­dzo lubi­li­śmy piwo, że gdy przy­no­szo­no nam do sto­łu po pierw­szym kuflu, wpra­wia­li­śmy w popłoch całą gospo­dę, nabie­ra­li­śmy pia­ny w dło­nie i nacie­ra­li­śmy nią sobie twa­rze, wcie­ra­li­śmy pia­nę we wło­sy jak Żydzi, któ­rzy sma­ru­ją pej­sy wodą z cukrem, a że przy dru­gim piwie powta­rza­li­śmy ten zabieg z pia­ną, świe­ci­li­śmy się i pach­nie­li­śmy piwem na kilo­metr. Przede wszyst­kim jed­nak – to były wygłu­py – był to wyraz nasze­go zachwy­tu piwem, nie­okieł­zna­ne­go zachwy­tu tym, że jeste­śmy mło­dzi. Byliśmy entuzjastami piwa…
Bohumil Hrabal (Czuły barbarzyńca)
Rozumiem dobrze, że koniec nadchodzi. Wiem, że to już ostateczny rozkład uczuć i myśli. Ale cóż mnie to wszystko obchodzi! Pragnę, by koniec nadszedł. A chociaż się uczucie od woli oderwało, chociaż wszystkie stany duszy mojej tylko do połowy dojrzewają, skłębiony chaos myśli, podarta sieć uczuć, bez siły przetworzyć się w akt woli — i cóż z tego? Za to rozkoszuję się niesłychanym cudem olbrzymiego światopoglądu. Ja, jako ja, istnieję tylko w uczuciu, znam siebie w uczuciu, a czy ono stanie się wolą, to już mnie nic nie obchodzi. Nie znam nic prócz moich wrażeń, a przede wszystkim nie znam żadnej przyczynowości, li tylko nieskończoną ciągłość wrażeń — a czy pasmo tej ciągłości logicznie się rozwija, czy nie, to również mnie nic nie obchodzi. Jestem ponad wszystkiem. Chwilami zdaje mi się, że mam rodzaj jakiegoś nadmózgu, patrzę na czynność, na tę biedną mozolną pracę mego mózgu — patrzę przez mikroskop, a gdy zachodzi potrzeba przez teleskop, a w bezgranicznej potędze tego nadmózgu, zdaje się, wolno mi mniemać, że wszystko jest snem i ciężką zmorą, że cała ta tak nazwana rzeczywistość jest też tylko pewnym rodzajem snu, a moje Ja dla mnie tak samo obcym i niezrozumiałym jak dla Was. I dla Was, dla Was, którzy może wcale nie istniejecie, a może tylko jesteście sennym majakiem mej duszy bezpłciowej — dla Was, biedne dzieci samicy Ewy — Ja — Pan miałbym żyć?! He, he — może dlatego, że muszę spełnić pewne obowiązki względem człowieczeństwa, do którego przecież zaliczać się muszę? Rassurez-vous: kocham Was, kocham Was wszystkich. O, kocham Was wszystkich i żal mi Was, i pogardzam Wami, że żyć musicie, że jesteście tylko nawozem, co użyźnia nową przyszłość, że jesteście środkiem i organem wiecznej chuci, a okłamujecie się obowiązkiem i miłością dla ludzkości. Ja jestem sam dla siebie. Jestem początkiem, bo noszę w sobie rozwój jestestwa od samego początku i jestem końcem, ostatnim ogniwem rozwoju. Sam jeden z moimi uczuciami. Wy macie jeszcze jakiś świat zewnętrzny, ja nie mam żadnego. Mam tylko siebie. Głowa mi pęka: zdaje mi się, że jestem jakąś potworną syntezą Chrystusa i Szatana, sam siebie stawiam na wysokiej górze i prowadzę się w pokuszenie i sam siebie pragnąłbym omamić. To znowu kojarzy się we mnie rozkosz upojonej ekstazy z zimną obrachowaną analizą, czasami wierzę ślepo, męczenniczo, jak pierwotny chrześcijanin, a równocześnie wyszydzam wszelką świętość, jestem zarówno mistycznym anachoretą i wściekłym zsatanizowanym kapłanem, co najświętsze słowa i najohydniejsze bluźnierstwa równocześnie z pianą na ustach bełkocze. A teraz mam wrażenie, jak gdyby się na niebie rozlała przerażająca powódź czarnoczerwonej krwi, a w uszach straszliwy, nerwy przerzynający zgrzyt, jak gdyby ktoś rznął rżaszką płyty szkła — O qualis artifex pereo!
Stanisław Przybyszewski (Requiem aeternam)