“
Na wspomnienie o Traklu Amalfitano, prowadząc swój wykład niemal automatycznie, pomyślał o aptece nieopodal jego mieszkania w Barcelonie, do której zwykle chodził, kiedy potrzebował lekarstwa dla Rosy. Pracował w niej farmacueta wyglądający na nastolatka, nadzwyczaj chudy i w wielkich okularach, który nocami, kiedy apteka pełniła dyżur, zawsze czytał książkę. Pewnej nocy Amalfitano zapytał go, czuł bowiem, że powinien coś powiedzieć, podczas gdy farmaceuta szukał leków na półkach, jakie książki lubi i jaką książkę czyta w tej chwili. Farmaceuta odpowiedział mu, nawet się nie odwracając, że podobały mu się książki typu "Przemiana", "Bartleby", "Proste serce", "Opowieść wigilijna". A potem powiedział, że czyta teraz "Śniadanie u Tiffany'ego", Capotego. Pomijając "Proste serce" i "Opowieść wigilijną", które, jak powszechnie wiadomo, są opowiadaniami, a nie książkami, intrygujące było owo upodobanie młodego farmaceuty - który być może w swoim poprzednim życiu był Traklem, a być może w tym życiu miał napisać wiersze smutniejsze jeszcze niż te, które wyszły spod pióra jego dalekiego austriackiego kolegi - przedkładającego, ponad wszelką wątpliwość, dzieła mniejsze nad dzieła większe. Wybierał "Przemianę" zamiast "Procesu", wybierał "Bartleby'ego" zamiast "Moby Dicka", wybierał "Proste serce" zamiast "Bouvarda i Pecucheta", "Opowieść wigilijną" zamiast "Opowieści o dwóch miastach" albo "Klubu Pickwicka". Jakiż to smutny paradoks, pomyślał Amalfitano. Już nawet oświeceni farmaceuci nie mają odwagi siegnąć po wielkie dzieła, niedoskonałe, gwałtowne, te, które otwierają drogę w nieznane. Wybierają doskonałe wprawki wielkich mistrzów. Albo, by powiedzieć innymi słowy to samo: chcą widzieć wielkich mistrzów podczas szermierczych sesji treningowych, ale nie obchodzą ich prawdziwe batalie, gdzie wielcy mistrzowie walczą z czymś, z tym czymś, co przeraża nas wszystkich, czymś, co nas paraliżuje i bierze za rogi, i jest krew, i śmiertelne rany, i smród.
”
”