Tak Ci Quotes

We've searched our database for all the quotes and captions related to Tak Ci. Here they are! All 100 of them:

Poczucie straty nie jest tak ciężkie jak poczucie winy, ale więcej ci zabiera.
Veronica Roth (Insurgent (Divergent, #2))
Znajdź pustą butelkę. Taką, w jakich sprzedają drogie oliwy. Dmuchnij do środka i zakręć dobrze. Noś ją ze sobą wszędzie. Aż się przyzwyczaisz. Przyzwyczaisz, lecz nie zapomnisz. Jest duża, nie mieści się w kieszeni. Niełatwo ją stłuc. Trzeba uderzyć z całej siły. O beton. O kamień. O stal. Po tym poznasz. Że znalazłeś siłę, by wypuścić na świat NIC. Utraciłeś, czego nigdy nie miałeś, ale nagle tak bardzo ci brak - Czego? Tam nic nie było. (Groza, groza).
Jacek Dukaj (Król Bólu)
Ci, których przeraża równość małżeńska, są, na co wskazuje wiele znaków, tak samo przerażeni wizją równości w parach heteroseksualnych jak równością par tej samej płci.
Rebecca Solnit (Men Explain Things to Me)
Zawsze znajdą się tacy, którzy wezmą na siebie obowiązek obrony Boga, jakby Najwyższa Istota czy podstawa wszelkiego bytu była czymś słabym i wymagającym wsparcia. Ludzie ci przechodzą obok wdowy przeżartej trądem i żebrzącej o kilka pais, mijając obojętnie koczujące na ulicy dzieci w łachmanach i myślą sobie:"Tak to już jest na świecie". Ale jeśli wyczują najlżejsze uchybienie wobec Boga, to całkiem inna sprawa. Czerwienieją na twarzy, dosłownie ich zatyka, wypluwają gniewne słowa. Intensywność ich oburzenia jest zdumiewająca. Ich zawziętość przeraża.
Yann Martel (Life of Pi)
Powiedziałeś: "Pojadę do innej ziemi, nad morze inne. Jakieś inne znajdzie się miasto, jakieś lepsze miejsce. Tu już wydany jest wyrok na wszystkie moje dążenia i pogrzebane leży, jak w grobie, moje serce. Niechby się umysł wreszcie podźwignął z odrętwienia. Tu, cokolwiek wzrokiem ogarnę, ruiny mego życia czarne widzę, gdziem tyle lat przeżył, stracił, roztrwonił". Nowych nie znajdziesz krain ani innego morza. To miasto pójdzie za tobą. Zawsze w tych samych dzielnicach będziesz krążył. W tych samych domach włosy ci posiwieją. Zawsze trafisz do tego miasta. Będziesz chodził po tych samych ulicach. Nie ma dla ciebie okrętu - nie ufaj próżnym nadziejom - nie ma drogi w inną stronę. Jakeś swoje życie roztrwonił w tym ciasnym kącie, tak je w całym świecie roztrwoniłeś.
Constantinos P. Cavafy
Teraz każdy może kultywować swój mit, jeśli ma wystarczająco dużo obornika, a więc jeśli trawa po drugiej stronie płotu wydaje ci się zieleńsza, dzieje się tak najpewniej dlatego, że jest tam pełno gówna.
Fredrik Backman (Anxious People)
Nigdy, nawet jako dziecko, nie widziałem takiego wysokiego budynku! – rzekł Roland– a tu jest ich tak wiele! Taak – przytaknął Eddie. Żyjemy jak w mrowisku. Może ten widok ci się podoba, Rolandzie, ale moim zdaniem szybko się opatrzy. Bardzo szybko ci się opatrzy.
Stephen King (The Drawing of the Three (The Dark Tower, #2))
Szkoda, że Cię tu nie ma. Zamieszkałem w punkcie, z którego mam za darmo rozległe widoki: gdziekolwiek stanąć na wystygłym gruncie tej przypłaszczonej kropki, zawsze ponad głową ta sama mroźna próżnia milczy swą nałogową odpowiedź. Klimat znośny, chociaż bywa różnie. Powietrze lepsze pewnie niż gdzie indziej. Są urozmaicenia: klucz żurawi, cienie palm i wieżowców, grzmot, bufiasty obłok. Ale dosyć już o mnie. Powiedz, co u Ciebie słychać, co można widzieć, gdy się jest Tobą. Szkoda, że Cię tu nie ma. Zawarłem się w chwili dumnej, że się rozrasta w nowotwór epoki; choć jak ją nazwą, co będą mówili o niej ci, co przewyższą nas o grubą warstwę geologiczną stojąc na naszym próchnie, łgarstwie, niezniszczalnym plastiku, doskonaląc swoją własną mieszankę śmiecia i rozpaczy nie wiem. Jak zgniatacz złomu, sekunda ubija kolejny stopień, rosnący pod stopą. Ale dosyć już o mnie. Mów jak Tobie mija czas-i czy czas coś znaczy, gdy się jest Tobą. Szkoda, że Cię tu nie ma. Zagłębiam się w ciele, w którym zaszyfrowane są tajne wyroki śmierci lub dożywocia-co niewiele różni się jedno z drugim w grząskim gruncie rzeczy, a jednak ta lektura wciąga mnie, niedorzeczny kryminał krwi i grozy, powieść rzeka, która swój mętny finał poznać mi pozwoli dopiero, gdy i tak nie będę w stanie unieść zamkniętych ciepłą dłonią zimnych powiek. Ale dosyć już o mnie. Mów jak Ty się czujesz z moim bólem-jak boli Ciebie Twój człowiek.
Stanisław Barańczak (Widokówka z tego świata i inne rymy z lat 1986–1988)
A mój mąż...Dobrze, że go nie ma, jest w pracy. Surowo mi przykazał...Wie, że lubie opowiadać o naszej miłości...Jak w ciągu jednej nocy uszyłam sobie z bandaży sukienke ślubną.Sama. A bandaże zbierałyśmy z dziewczynami przez cały miesiąc. To były zdobyczne bandaże...Mialam prawdziwą suknię ślubną! Zachowała sie fotografia:jestem w tej sukience i w butach, ale butów nie widać, tylko ja pamiętam, że byłam w butach wojskowych. A pasek zmajstrowałam ze starej furażerki...Doskonały pasek. Ale cóż to ja...O takich głupstwach...Mąż zabronił mi pisnąć choćby slowo o milości, ani mru-mru, mam opowiedzieć tylko o wojnie. Taki jest surowy. Uczył mnie z mapą...Dwa dni mnie uczył, gdzie był jaki front...Gdzie walczyła nasza jednostka... Zaraz wezmę, zapisałam to sobie. Odczytam pani. Czemu się smiejesz? Oj, jak ładnie się smiejesz! Ja tez sie śmiałam. No, bo jaki ze mnie historyk! Lepiej ci pokaże zdjęcie, na którym jestem w sukience z bandaży...Tak się tam sobie podobam...W białej sukience..." Anastasija Leonidowa Żardiecka jefrejtor, sanitariuszka W: "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety
Swietłana Aleksijewicz (Wojna nie ma w sobie nic z kobiety)
Nikt nie kaze ci isc dalej - powiedzial Wirus. - Mozna siedziec i czekac na smierc. Mozna przez cale zycie siedziec i czekac na smierc. To tez jest godne, jest honorowe, moze byc przyjemne, jesli ktos potrafi czerpac z tego przyjemnosc. Nikt nigdy nie powiedzial, ze tylko jak sie idzie naprzod, to dopelnia sie los czlowieka. Mozna korzystac z chwili, mozna sobie popijac winko czy wodke. Mozna tak siedziec. Mozna tak siedziec az do smierci... i nikt nie ma prawa zarzucic komukolwiek, ze robi zle, ze to nie tak, ze powinno sie robic inaczej.To nie jest niczyja sprawa. Mozna siedziec na trotuarze i czekac... Wszystko w porzadku. Wszystko w najlepszym porzadku. Robisz dobrze, robisz jak chcesz, robisz, co chcesz. Bo nie ma idealnej recepty na zycie. Kazda recepta dobra. Kazdy moze robic, co chce i nie bedzie zadnych pretensji. Kazdy jednak... kazdy moze tez wstac i ruszyc dalej. Mozna siedziec i czekac, co przyniesie los, mozna tez pojsc za najblizszy rog i zobaczyc, czy tam jest cos ciekawego. Kazdy moze ruszyc dalej i w tym wypadku rowniez nikt nie moze miec zadnych pretensji...
Andrzej Ziemiański (Achaja. Tom III (Achaja, #3))
Zachować honor lub go stracić możesz jedynie wobec kogoś równego sobie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekuje honorowego zachowania ze strony doulosa czy kratistosa. Wobec silniejszego zachowujemy się tak, jak pozwala nam jego Forma; słabszym sami ustalamy Formę zachowania. Pies może być ci wdzięczny i możesz być dla psa łaskawa, ale nie sposób złożyć psu przysięgi.
Jacek Dukaj (Inne Pieśni)
MELA Hesiu, nie gwiżdż! HESIA Aha! ziemia się trzęsie — co? — no, a teraz walca — moja brylantowa. (obejmuje ją — walcują.) MELA Dlaczego mnie tak ściskasz? HESIA Bo ja jestem mężczyzna. MELA Ale ja nie mogę oddychać. HESIA Właśnie — a jak za kobietę, to tak! o! (przerzuca się na rękę Meli) odmlewająco! omdlewająco! a potem w oczy... w oczy... Ja tak zawsze robię... MELA Ty?! HESIA Ja! powiadam ci — studenty czerwienią się, jak buraki.
Gabriela Zapolska (Moralność pani Dulskiej)
Tak, ostatni dwaj koledzy minęli mnie bez pozdrowienia. A reszta w grobie. Powolutku, niepostrzeżenie zostałem sam na ziemi. Kiedy nadejdzie chandra, nie mam do kogo zadzwonić. Biorę do ręki słuchawkę telefoniczną, bawię się jej sznurem, wykręcam jakieś przypadkowe cyfry i odkładam z powrotem ebonitowa białą kość. Ale przecież w końcu wszyscy albo prawie wszyscy zostają sami na świecie. Jakoś to wytrzymują. Bo i nie ma się komu poskarżyć. Ci, co by zrozumieli, dawno odeszli, ci, co zostali, jeszcze nie wiedzą.
Tadeusz Konwicki (A Minor Apocalypse)
Ciągle się czuję tak, jakbym usiłował stać się kimś innym. Jakbym próbował znaleźć nowe miejsce, nowe życie, nową osobowość. To pewnie część dojrzewania, ale też próba określenia siebie na nowo. Stając się kimś innym, mogę się uwolnić od wszystkiego. Kiedyś poważnie wierzyłem, że mogę uciec od samego siebie - jeżeli tylko bardzo się postaram. Ale zawsze trafiałem w ślepą uliczkę. Dokądkolwiek zmierzałem, zawsze pozostawałem taki sam. To, czego ci brakuje, nigdy się nie zmienia. Może się zmienić otoczenie, ale wciąż pozostaję tą samą niekompletną osobą.
Haruki Murakami (Na południe od granicy, na zachód od słońca)
B[ucur] T[incu], przyjaciel z dzieciństwa, pisze mi, ze czuje gorycz, bo nie mógł się "zrealizować". Takie rozgoryczenie jest nieuzasadnione. Każdy realizuje się na własny sposób. Ci zaś, którzy myślą, że pozostali gdzieś poniżej własnych możliwości, są w błędzie. Niech tylko spojrzą na tych, którym się udało, którzy dali z siebie wszystko, którzy - dzięki zasługom czy szczęściu - stali się znani: to wraki, strzępy, ludzie przegrani (...) Nic mi oni nie mają do powiedzenia, nudzę się przy nich; za to jakież wrażenie bogactwa w zetknięciu z tamtymi! Uciekajcie od wszystkich, którzy mają za sobą dzieło! (...) Jedyne, co robi mi naprawdę dobrze, to praca fizyczna. Nic innego nie potrafi mnie uszczęśliwić, bo nic innego tak przyjemnie ie zawiesza wiru pytań bez odpowiedzi. Doskwiera mi chroniczne roztargnienie. Dłuższa koncentracja męczy mnie i nudzi. Na szczęście jestem obsesjonatem, a obsesja zmusza nas do koncentracji, jest koncentracją automatyczną. "Zrobiliście błąd, stawiając na mnie!" - mamy w chwilach przygnębienia ochotę powiedzieć tym, którzy oczekują od nas Bóg wie jakich cudów. Zostać poniżej tego co można by zrobić, co powinno się zrobić... trudno o konstatację bardziej gorzką.
Emil M. Cioran (Zeszyty 1957 - 1972)
Stastie sa da vidiet len v spatnom zrkadle. Zajtrajsok? Pozri nan. Uz je tu. Masakruje nase nadeje, prinasa marnost do buducnosti, gniavi nase sny. Modlil som sa za nas, Gaby, modlil som sa tolko, kolko som vladal. Cim viac som sa modlil a cim viac nas Boh opustal, tym silnejsie som veril v jeho moc. Boh nas skusa, aby sme mu dokazali, ze o nom nepochybujeme. Hovori nam, ze najvacsia laska sa rodi z dovery. Nesmieme pochybovat o krase sveta, ani pod burlivou oblohou. Ak ta neprekvapi kikirikanie kohuta ci svetllo nas hrebenmi hor,ak uz neveris v dobro svojej duse, tak uz nebojujes, to akoby si uz bol mrtvy.
Gaël Faye (Petit pays)
Pająk wysnuwa wszystko ze swojego wnętrza. (...) Nie wszyscy pisarze tak robią. Niektórzy są jak mrówki, pozbierają trochę tu, trochę tam, a potem to, czego tak pracowicie naściągali, uważają za swoje dzieło. Krytycy bez obiekcji wierzą, że niemal wszyscy pisarze zaliczają się do tej właśnie kategorii. Chętnie wskazują, że dana książka "zawiera ślady", "czerpie z", "ma dług wdzięczności wobec" pewnych tytułów lub prądów bądź współczesnych, bądź z historii literatury, i to nawet wtedy, gdy rzeczony autor nigdy nie zbliżył się do wspomnianych pozycji. Krytycy jednak przyjmują niemal za pewnik, że wszyscy pisarze są równie uczeni i w równym stopniu pozbawieni fantazji jak oni sami. Wygląda na to, że za aksjomat przyjęto niemożność powstawania jakichkolwiek oryginalnych impulsów, przynajmniej nie jest to możliwe w żadnym małym kraju, a już z pewnością nie w w naszym. Istnieje jednak również trzecia kategoria pisarzy. Ci, którzy korzystali z Pogotowia Autorskiego, byli jak pszczoły. Zlatywali się, żeby zbierać nektar w różanym ogrodzie Pająka, w ten sposób zdobywali surowiec, lecz większość z nich wkładała wiele trudu i wysiłku w jego przerobienie. Przetrawiali zebrany z róż nektar i przetwarzali go na własny miód.
Jostein Gaarder (The Ringmaster's Daughter)
Chcę ci wyznać tajemnicę Czas jest tobą Czas jest kobietą Jest osobą Pochlebioną gdy się pada na kolana U jej stóp czas jak suknia rozpinana Czas jak nie kończąca się włosów fala Rozczesywana bez końca Czas jak lustro co się w oddechu rozjaśnia i zmącą O świcie kiedy się budzę czas jak ty śpiąca czas jak ty Jak nóż przebijający mi gardło Ach czy nazwę nareszcie Tę udrękę czasu który nie odpływa tę udrękę Czasu zatrzymanego jak krew w naczyniu krwionośnym To gorsze niż pragnienie nigdy nie spełnione niż nienasycenie Oczu kiedy przechodzisz przez pokój i drżę z obawy By nie prysło urzeczenie To jeszcze gorsze niż przeczuwać cię obcą W ucieczce Z myślami gdzie indziej z innym już stuleciem w duszy Mój Boże jakie ciężkie są słowa I tak być musi Moja miłości ponad rozkoszami miłości nieprzystępna dziś dla zagrożeń Bijąca w mojej skroni mój pulsujący zegarze Kiedy wstrzymujesz oddech duszę się W moim tętnie waha się i przystaje twój krok Chcę ci wyznać tajemnicę Każde słowo Na mych wargach jest nędzarką która żebrze Utrapieniem dla twych dłoni czymś co gaśnie pod twym wzrokiem Więc powtarzam że cię kocham bo mnie zwodzi Kryształ frazy nie dość jasny by zawisnąć na twej szyi Wybacz mowę pospolitą Ona jest Czystą wodą która przykro syczy w ogniu Chcę ci wyznać tajemnicę Nie potrafię Opowiedzieć ci o czasie który ciebie przypomina I o tobie nie potrafię ja jedynie tak udaję Jak ci którzy bardzo długo stoją na peronie dworca I machają jeszcze dłonią choć pociągi odjechały Aż im słabnie przegub ręki pod ciężarem nowej łzy Chcę ci wyznać tajemnicę Ja się boję Ciebie tego co wieczorem każe podejść ci do okien Twoich gestów i słów jakich nie wymawia się zazwyczaj Powolnego i szybkiego czasu boję się i ciebie Chcę ci wyznać tajemnicę Zamknij drzwi Łatwiej umrzeć jest niż kochać i dlatego Życie moje znieść umiałem Moja miłości
Louis Aragon
O matko, o matko kochana, Dlaczego niebo się tak ściemnia, W powietrzu powiało trucizną I w parku nikogo nie ma? Ach, nic to córeczko najmilsza, Świat się nie kończy w ten sposób. W pralce pracuje wirówka, Spodziewam się dziś kilku osób. Ale powiedz mi, matko, dlaczego? Twój licznik Geigera tyka I wszyscy ci mili ludzie Wskakują do strumyka? To nic nie jest, to nic córeczko, Bez znaczenia incydent to był, Mój licznik Geigera wskazuje Na radioaktywny pył. Wytłumacz mi, proszę, mamusiu, Nim w sen zapadnę głęboki, Dlaczego mi wciąż wypadają Moje złociste loki I niebo ma kolor posoki? I niebo ma kolor posoki...
John Cheever (The Wapshot Scandal)
Z Mattiasem Flinkiem nie było tak, że nagle wstał i przypadkiem chwycił za karabin. Wcześniej był chyba nieziemsko porządny, prawda? Ci, co nigdy się nie gorączkują, nie pozwalają sobie na złość - ci są niebezpieczni, to oni potrzebują pomocy. Przedtem ja też taki byłem. Wiecznie starałem się komuś dogodzić, byłem ugrzecznioną wersją samego siebie, człowiekiem bez poczucia własnej wartości. Miałem opinię miłego i uczynnego. Kiedy byłem mały, bałem się odpowiadać, jaki kolor jest najładniejszy (był to niebieski), ze strachu, że inni będą odmiennego zdania. Ale tych parę razy, kiedy pozwoliłem sobie okazać złość, była ona nieproporcjonalna do sprawy.
Maciej Zaremba Bielawski (Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji)
Jeśli los cię rzuci do szczęśliwej Ameryki, zrób, drogi Czytelniku, prosty eksperyment. W metrze czy na ulicy – oczywiście, gdy jesteś w normalnej okolicy, a nie na którymś z bandyckich przedmieść największych metropolii – zacznij się przypatrywać przypadkowemu człowiekowi. Po prostu patrz na niego, tak długo, aż cię zauważy. Podniesie na ciebie wzrok – i co zrobi? Uśmiechnie się życzliwie. Dziesięć na dziesięć. A co się stanie, jeśli ten sam eksperyment powtórzysz w Polsce? Jeśli testowana osoba jest od ciebie wyraźnie mniejsza i niższa, będzie próbować uciec, a jeśli dorównuje ci gabarytami, wykrzywi ku tobie mordę w wojowniczy grymas: co się, ka twoja, gapisz? Chcesz w ryj?!
Rafał A. Ziemkiewicz (Polactwo)
Kiedy nie mogłam mówić do Ciebie - pisałam. Rozdzieliła nas sina woda - pamiętasz - a ja pisałam do Ciebie codziennie (...). Pisząc powtarzałam głośno wyrazy, zdania - tak jak to czynię teraz - przymykałam oczy, aby Cię widzieć wyraźniej siedzącego obok mnie. Poprzez wiele dni byłeś moim jedynym rozmówcą, opowiadałam Ci o strachu, o nie urodzonej jeszcze nadziei. Moje listy, uporządkowane dokładnie, związane papierowym sznurkiem, leżą na dnie Twojej walizki (...). Nie potrafię nic wymyślić, muszę czekać. Gdyby można chociaż ominąć nie kończące się wieczory (...). A jednak potrzeba mi Twoich słów. Pamiętaj o mnie, dobrze? Może będę się mniej bała, może będę usypiała spokojniej...
Halina Poświatowska (Story for a Friend)
- Bo ty jesteś mądry, Trazymachu - powiedziałem. - Więc tyś dobrze wiedział, że gdybyś kogoś zapytał, ile to jest dwanaście, i zaraz przy pytaniu zapowiedział mu z góry: a tylko mi, człowiecze, nie mów, że dwanaście to jest dwa razy sześć, ani że to trzy razy cztery, ani sześć razy dwa, ani cztery razy trzy, bo ja nie będę znosił takich bzdur, jasną, uważam, byłoby dla ciebie rzeczą, że nikt by nie potrafił odpowiedzieć komuś, kto się tak zapyta. A gdyby ci ten ktoś powiedział: Trazymachu, jak tyto myślisz? Żebym ja nie dawał z tych zakazanych odpowiedzi - żadnej? Czy nawet, mężu osobliwy, i wtedy, jeśli jeden z tych wypadków zachodzi naprawdę? Tylko mam w odpowiedzi podać coś innego niż prawdę? Czy jak mówisz? Co byś mu odpowiedział na to?
Platón (The Republic)
- Więc i psy, którym ktoś szkodzi, stają się gorsze ze względu na wartość charakterystyczną dla psów, a nie na tę, którą się odznaczają konie? - Z konieczności. - A ludziom, przyjacielu, jeżeli ktoś szkodzi, to czy nie tak samo powiemy: że stają się gorsi ze względu na wartość charakterystyczną dla ludzi? - No tak. - A czy sprawiedliwość - to nie jest właśnie wartość charakterystyczna dla ludzi? - I to oczywiste. - I ci ludzie, którym ktoś szkodzi, przyjacielu, muszą się stawać mniej sprawiedliwi. - Zdaje się. - A czyż z pomocą muzyki dobrzy muzycy mogą ludzi odmuzykalniać? - Niemożliwe. - A tylko z pomocą sztuki jazdy na koniu dobrzy jeźdźcy mogą oduczać jeżdżenia? - Nie sposób. - A tylko z pomocą sprawiedliwości ludzie sprawiedliwi mogą drugich robić niesprawiedliwymi? Albo w ogóle: prawością mogą ludzie prawi drugich deprawować? - To niemożliwe. - Bo przecież to nie jest rzeczą ciepła - sądzę - chłodzić, tylko czegoś wprost przeciwnego. - Tak. - Ani suchość nie zwilża niczego, tylko jej przeciwieństwo. - No tak jest. - Ani dobro zatem szkód nie wyrządza, tylko jej przeciwieństwo.
Platón (The Republic)
To zaczyna się niepostrzeżenie, przeważnie od porażenia banałem. Któregoś dnia — ile wtedy masz lat? nie więcej niż kilkanaście — zdajesz sobie sprawę, że nigdy już nie będziesz dzieckiem. Nie przeżyjesz po raz drugi ani godziny, ani minuty z tego czasu. Już zatrzasnęły się zwrotnice, wszystko zaprzepaszczone, szanse wszystkie. Jak funkcja falowa — ze wszechmożliwości kollapsujesz do jednego jedynego stanu. Takie i tylko takie dzieciństwo poniesiesz w sobie aż do wieczności. Przegrywasz z każdym dniem. Niby wszyscy dobrze o tym wiemy — ale ty nagle pojmujesz ostatnie konsekwencje, asymilujesz tę nieuchronność do samego rdzenia swej duszy, i nogi się pod tobą uginają, kręci ci się w głowie, siadasz na ziemi, przerażony, zrozpaczony, serce bije mocno, powoli. Liczysz, raz-dwa, trzy-cztery, pięć-sześć, to są kroki śmierci, tak się skrada, tak odmierza, zegar atomowy wszechświata, metronom rozpadu połowicznego, klepsydra entropii. Żeby się wydobyć, trzeba rzeczy małych: smaku świeżego jabłka, zapachu nocy, śmiechu twej małej siostry… Wstaniesz, w końcu wstaniesz, wszyscy wstajemy. Za tobą, na ziemi, cień-pokurcz: zwłoki dziecka.
Jacek Dukaj (Extensa)
— Nie, to nie żarty. Opowiadam ci tylko, do czego doszedłem. Można przekazywać wiedzę, ale nie mądrość. Mądrość można znaleźć, można nią żyć, można się na niej wspierać, można dzięki niej czynić cuda, ale wypowiedzieć jej i nauczać nie sposób. Domyślałem się tego już jako chłopak i to właśnie odsunęło mnie od nauczycieli. Dokonałem pewnego odkrycia, Gowindo, które ty znowu uznasz za żart albo za błazeństwo, ale to najbardziej cenna z moich myśli. Oto przeciwieństwo każdej prawdy jest równie prawdziwe! Prawdę można przecież wypowiedzieć i ubrać w słowa tylko wtedy, gdy jest to prawda jednostronna. Wszystko, co ma postać myśli i daje się wyrazić słowami, jest jednostronne, jest połowiczne, brakuje mu całości, dopełnienia, jedności. Gdy wzniosły Gautama nauczał o świecie, musiał go podzielić na sansarę i nirwanę, na złudzenie i prawdę, na ból i wyzwolenie. Inaczej się nie da, kto chce nauczać, nie ma przed sobą innej drogi. Ale sam świat, to, co jest wokół nas i w nas w środku nigdy nie jest jednostronne. Żaden człowiek ani żaden uczynek nie należy całkowicie do sansary ani do nirwany, żaden człowiek nie jest do końca grzeszny ani święty. Tak się wydaje, owszem, ponieważ ulegamy złudzeniu, iż czas jest czymś rzeczywistym. Czas nie jest czymś rzeczywistym. A jeśli czas nie jest rzeczywisty, to i ta odległość, jaka zdaje się dzielić świat od wieczności, cierpienie od szczęścia, zło od dobra, jest tylko złudzeniem. — Jakże to? — spytał niespokojnie Gowinda. — Posłuchaj mnie, mój miły, słuchaj mnie dobrze! Grzesznik, taki jak ja i taki jak ty, jest grzesznikiem, ale kiedyś znowu złączy się z brahmanem, osiągnie kiedyś nirwanę, będzie buddą i teraz zobacz: to “kiedyś" jest złudzeniem, jest tylko przenośnią! Naprawdę bowiem nie jest tak, że grzesznik przebywa jakąś drogę, by stać się buddą, nie staje się nim w trakcie rozwoju, choć nasz umysł nie potrafi sobie tego inaczej wyobrazić. Nie, w grzeszniku jest już teraz dzisiaj przyszły buddą, cała jego przyszłość już w nim jest zawarta i w tym grzeszniku, w sobie samym, w każdym człowieku należy wielbić przyszłego, możliwego, ukrytego buddę. Świat, przyjacielu, nie jest doskonały ani też nie zbliża się powoli do doskonałości, nie: jest doskonały w każdej chwili, wszelki grzech zawiera w sobie już łaskę, każde dziecko nosi w sobie starca, każdy noworodek śmierć, każdy umierający wieczne życie. Nikomu z ludzi nie jest dane ocenić, jak daleko inny zaszedł na swej drodze, w zbóju i hulace czeka już budda, w braminie czeka zbój. Głęboka medytacja pozwala ci znieść czas, widzieć naraz wszelkie życie niegdysiejsze, obecne i przyszłe, i wtedy wszystko jest doskonałe, wszystko jest brahmanem. Dlatego wszystko, co jest, zdaje mi się dobre, śmierć na równi z życiem, grzech na równi ze świętością, roztropność na równi z głupotą, wszystko musi być takie, jakie jest, potrzeba tylko mojej zgody, mojej dobrej woli, mojego przyzwolenia, a wszystko jest dla mnie dobre, może mnie tylko wesprzeć, nie może mi szkodzić. Na własnym ciele i duszy doświadczyłem, że potrzeba mi było grzechów, potrzebna mi była rozpusta, chciwość, próżność i najstraszniejsze zwątpienie, aby nauczyć się uległości, aby pokochać świat, aby nie porównywać go z jakimś przez siebie wymarzonym, wyobrażonym światem, z wymyślonym jakimś rodzajem doskonałości, tylko zostawić go takim, jakim jest, i kochać go i cieszyć się, że do niego należę. Takie między innymi są moje odkrycia, Gowindo.
Hermann Hesse (Siddhartha)
Kiedy jesteśmy młodzi, każdy powyżej trzydziestki wygląda na człowieka w średnim wieku, każdy po pięćdziesiątce na starca. I czas dowodzi, wraz ze swoim upływem, że nie myliliśmy się tak bardzo. Te drobne różnice wieku — tak istotne i olbrzymie, kiedy jesteśmy młodzi — ulegają erozji. Koniec końców wszyscy zaczynamy należeć do tej samej kategorii, kategorii niemłodych. Sam nigdy się tym specjalnie nie przejmowałem. Są jednak wyjątki od tej reguły. W przypadku niektórych ludzi różnice czasu ustalone w młodości nigdy tak naprawdę nie znikają: starsi pozostają dla nich starszymi, nawet gdy jedni i drudzy są zaślinionymi stetryczałymi osobnikami. W przypadku niektórych ludzi różnica, powiedzmy, pięciu miesięcy oznacza, że będą się uważali za mądrzejszych i obdarzonych większą wiedzą niż ci drudzy, bez względu na dowody świadczące o czymś wprost przeciwnym. A może powinienem powiedzieć „z racji” dowodów świadczących o czymś wprost przeciwnym. „Z racji" tego, że — jak jest absolutnie jasne dla obiektywnego obserwatora — gdy szala przechyla się na korzyść marginalnie młodszej osoby, ta druga tym bardziej rygorystycznie podtrzymuje przekonanie o swojej wyższości. Tym bardziej neurotycznie.
Julian Barnes (The Sense of an Ending)
„w Kalifornii nie trzeba mieć domu, bo nigdy nie jest zimno” mówi Slim i śmieje się radośnie. „Rany w życiu nie widziałaś takich ślicznych słonecznych dni, że przez większość roku nawet nie potrzeba płaszcza ani węgla do ogrzewania domu ani zimowych butów ani nic. I nigdy nie umiera się z gorąca w lecie tam na północy we frisco i Oakland i okolicach. Mówię ci, to jest miejsce do życia. I nie da się już pojechać dalej w Ameryce, zostaje tylko woda i Rosja”. „A co jest złego w Nowym Jorku?” warczy matka Sheili. „Och, nic!” Slim pokazuje na okno, „Ocean Atlantycki przynosi diabelne wiatry w zimie i jakiś szatański syn przenosi te wiatry na ulice, tak że człowiek może zamarznąć na progu. Bóg zawiesił słonce nad wyspą Manhattan, ale diabeł nie wpuści go w twoje okno, chyba że kupisz sobie mieszkanie w domu wysokim na mile, ale wtedy nawet nie można wyjść odetchnąć powietrzem, bo można spaść tę milę na dół, o ile w ogóle cię stać na takie mieszkanie. Można pracować, ale wtedy w ogóle nie ma się czasu, bo osiem godzin pracy to dwanaście bo trzeba doliczyć te wszystkie metra, autobusy, windy, tunele, promy, schody i znowu windy i jeszcze czekanie, bo to wielkie i beznadziejne miasto. Ale nie, w Nowym Jorku nie ma nic złego.
Jack Kerouac (Pic)
- Cóż jest dobrego w piciu, paleniu, bezsensownym i zgubnym trawieniu takiej ogromnej ilości mięsa zwierząt, skoro tyle rosnących wspaniałości stworzono specjalnie jako pożywienie człowieka? - Sama jedz to swoje roślinne pożywienie, jeżeli ci smakuje. A w moje życie się nie mieszaj. Nam przyjemność sprawia palenie, picie i siedzenie za suto zastawionym stołem. U nas jest tak przyjęte, rozumiesz? Przyjęte! - Ale wszystko, co wymieniłeś jest złe i zgubne. - Złe? Zgubne? Ale większość moich przyjaciół i znajomych tak właśnie żyje. Jeżeli goście przyjdą do mnie na przyjęcie, usiądą do stołu, a ja do nich: "Oto orzeszków przegryźcie, jabłuszko zjedzcie, wodusi łyknijcie i nie palcie" - wtedy to dopiero będzie źle. - Czy najważniejsze, gdy z przyjaciółmi się gromadzisz to od razu usiąść za stołem, pić, jeść i palić? - Najważniejsze czy nie, to nieistotne. Tak jest przyjęte na całym świecie przez wszystkich ludzi. W niektórych krajach są nawet dania jakby rytualne, na przykład indyk pieczony. - Nie wszyscy ludzie w waszym świecie to akceptują. - Wprawdzie nie wszyscy, ale ja żyję wśród normalnych. - Dlaczego uważasz otaczających cię za najbardziej normalnych? - Dlatego, że jest ich większość. - To niewystarczający argument.
Vladimir Megré (Volume II: Ringing Cedars of Russia)
MEFISTOFELES A i babusie te cacane Jakoś mi dziwnie podejrzane, I za buziaków tych różami Moc metamorfoz kryć się zda mi. LAMIE Więc spróbuj! Dość nas w tej czeredzie. Już chwyć! a gdy ci się powiedzie, Na dobry los swe szczęście staw. Na cóż tych jurnych gadań zwrotki? Toż nędznyś tylko jest zalotnik. Chodzisz i pysznisz się jak paw! — Wszedł w nasze koło. Ściszcie wrzaski. Z wolna zrzucajcie teraz maski, Niech naga wyjdzie treść na jaw. MEFISTOFELES Najgładszą snadź-em już wyniuchał, obejmując ją Oj, biada! Toż to miotła sucha! chwytając drugą A ta? pfe! z uzębieniem psiem! LAMIE Czyś wart jest lepszej ? Wątpić śmiem. MEFISTOFELES Tę małą z gustem bym potrykał... Masz! Z rąk jaszczurką się wymyka! A kosy jej jak węże dwa. Więc do tej drugiej weź się, płowej. Oj, tyrsos trzymam, co miast głowy Na końcu pinii jabłko ma! Więc cóż? Tej tłustej niech się czepię: Może się jakoś przy niej skrzepię. Ostatnią robię z prób: A nuż! Pulchniutka z tyłu, jak i z przodu, Takie to cenią ludzie Wschodu. Ach! Pękł purchawki brzuch — i już. LAMIE Czas się rozpierzchnąć! Lećmy, jedźmy I błyskawicznie syna wiedźmy Okrążmy. Po cóż wdarł się tu? Niepewnych, wstrętnych lotów ściskiem, Jak nietoperza skrzydłem śliskiem! I tak na sucho ujdzie mu. MEFISTOFELES otrząsając się Zda się, żem nadto nie zmądrzał tej nocy. Jest absurdalnie tu, jak na Północy. Tu jak tam dziwny strachów ród, Poeci wstrętni, jak i lud. Tu bal maskowy nam jest dan, Jak wszędzie zresztą zmysłów tan, Ku masek jam się rwał urodzie, A stworym chwytał, aż mnie otrząsało, Już bym i chętnie dał się zwodzić. Gdyby choć dłużej trwać to chciało. błądząc pośród głazów
Johann Wolfgang von Goethe
Niektórym się wydaje, że czubkiem można zostać ot tak, ni z gruchy, ni z pietruchy. Ze na przykład najspokojniej w świecie spacerujesz sobie z rodziną, aż tu nagle doskakujesz do drzewa i zaczynasz je kopać, dopadasz wózeczka i plujesz dzidziusiowi w ryło, podnosisz nogę i obsikujesz kulę kaleki, jednym słowem - odbija ci. Albo inaczej, zwyczajnie szykujesz się do spania, ucałowałeś rodziców, przyjaciół, żonę, dzieci, meble, oszczędności, ubranka, bojler, umywalkę, podeszwy swoich butów, muszlę klozetową. Po prostu dostajesz hyzia. Nie, nie i jeszcze raz nie. To może jeszcze inaczej - przeglądasz pocztę, popijając poranną kawę (zachowanie w normie, tylko trochę niezdrowe dla pęcherza) i trafiasz na wredny list na swój temat, anonim. Sklecono go przy pomocy liter powycinanych z różnych piśmideł, których nie czytujesz, pośrednio zmuszając cię tym sposobem do ich lektury. - Łajdaki! Nie uda się wam! - wydzierasz się z pianą na ustach i ciach! dostajesz kuku na muniu. Bo zachodzące w mózgownicy procesy chemiczne uległy zakłóceniu, jako że bolą cię zęby. Albo dlatego, że w dzieciństwie mamusia i tatuś nie kochali cię dość mocno, bo słońce grzeje coraz słabiej, a księżyc wchodzi przez okno dwanaście po północy. Nie. nie. nie. NIE. NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE NIE. Kto jak kto. ale ja znam się na tym i mogę stwierdzić, że ci, którzy tak mówią, po prostu bredzą. Nigdy w życiu nie zająłbym tak eksponowanej pozycji, na samym szczycie hierarchii chorób umysłowych, gdybym nie poświęcał każdej sekundy na ciężką, wytrwałą, drobiazgową pracę nad sobą i swoimi uzdolnieniami. Jeśli człowiek nie stawia sobie wymagań, to do niczego nie dojdzie. Dzisiejsza młodzież chciałaby dostać świra - bo to całkiem fajne - ale bez tego wysiłku, który jest niezbędny. Owszem, być szurniętym to nic trudnego. Ale żeby zostać prawdziwym, wielkim, pierwszorzędnym szaleńcem, na to - wierzcie mi - trzeba się nieźle napocić. A czasami trochę wypić: nie jestem wymagający, trzy kieliszki wystarczą. Ale przede wszystkim, przede wszystkim, przede wszystkim - z czego nie zdajemy sobie sprawy i czego powtarzać nigdy dość - świrowanie to wynik zbiorowego wysiłku! Tak, koleżanki i koledzy, zatkało was, co? "Jak to? Wariowanie to zajęcie grupowe? Ten się chyba z głupim widział!" No dalej, lżyjcie mnie, nie żałujcie sobie. Och, przyznaję, że niełatwo to znieść, ale kiedy za twoimi plecami stoi murem zespól, wszystko staje się prostsze. A ja, czego nie należy zapominać, mam najlepszą ekipę na świecie. Byłem we wszelakich szpitalach, u najróżniejszych psychiatrów. Wszyscy połamali sobie na mnie zęby. Najbardziej nieustępliwi, którzy od pierwszego spotkania wyrokowali z okrutnym uśmieszkiem: "To nic takiego, nic poważnego, raz dwa wróci pan do siebie." No i co? Figa z makiem. Jak wysiadają ci mądrale, teraz, gdy nikt, nawet najciemniejsza z pielęgniarek nie może zaprzeczyć, że jestem przykładem najwspanialszego, najelegantszego, najosobliwszego obłędu w stylu francuskim z końca dwudziestego wieku? Ale ja nigdy, przenigdy nie zapominam, nawet gdy piję samotnie, że udało mi się dzięki innym, dzięki mojemu zespołowi. To on przypominał mi nieustannie, że świat jest przeciw mnie, że ludzie chcą moich pieniędzy i mojej śmierci, że nie spoczną, dopóki nie wymażą mnie z listy żyjących. Dziękuję. Dziękuję wam wszystkim.
Roland Topor (Dziennik Paniczny)
Mój drogi Panie! Nie powinien Pan zostać bez pozdrowień ode mnie w czas Bożego Narodzenia, zwłaszcza że przy święcie samotność może Panu ciążyć bardziej niż zwykle. Ale jeśli Pan wtedy spostrzeże, że jest ona wielka, to niech Pan się z tego cieszy; czymże bowiem (proszę sobie pomyśleć) byłaby samotność bez tej wielkości; istnieje tylko jedna samotność, ta wielka, i niełatwo dźwigać jej brzemię. I bywają chwile - prawie wszyscy je znają - gdy z chęcią zamienilibyśmy ją na jaką bądź choćby najbanalniejszą i najtańszą wspólnotę, na pozorną, nic nieznaczącą zgodność z pierwszym lepszym, najmniej godnym człowiekiem... Ale zarazem są to chyba te właśnie chwile, w których wzrasta samotność; jej wzrastanie jest bowiem bolesne jak dorastanie chłopca i smutne jak początek wiosny. To jednak nie powinno Pana wprawiać w zamęt. Ważne jest przecież tylko to: samotność, wielka wewnętrzna samotność. Trzeba się na to zdobyć - zagłębić się w siebie i całymi godzinami nikogo nie widywać. Być samotnym tak, jak było się samotnym, będąc dzieckiem, w otoczeniu dorosłych i ich spraw, które wydawały się ważne i wielkie, ponieważ ci duzi wyglądali na bardzo czymś zaabsorbowanych i ich poczynania były dla nas zupełnie niepojęte. I jeśli pewnego dnia ujrzy człowiek, że ich zajęcia są marne, że ich praca zawodowa skostniała i zatraciła związek z życiem, to czemu nie spoglądać dalej na to wszystko jak dziecko, jak na coś obcego, za horyzont mając zawsze głębię własnego świata, rozległość własnej samotności, co sama jest pracą, rangą i zawodem? Czemu mielibyśmy chcieć zamienić mądre niezrozumienie dziecka na niechęć i pogardę. Wszak niezrozumienie oznacza bycie samemu, natomiast niechęć i pogarda - udział w tym, od czego człowiek chce się za ich pomocą odseparować.
Rainer Maria Rilke (Letters to a Young Poet)
Georgiano, próżniejsze i głupsze od ciebie stworzenie z pewnością nigdy nie chodziło po świecie. Nie powinnaś się była urodzić, gdyż nie umiesz spożytkować życia. Zamiast żyć dla samej siebie, w sobie i z sobą, jak każdy rozumny człowiek powinien, ty tylko szukasz, do czyjej siły mogłabyś przyczepić swoją słabość. A jeżeli nie znajdujesz nikogo, kto by był gotów wziąć na siebie ciężar takiej tłustej, słabej, pustej, niezdarnej istoty, krzyczysz, że cię maltretują, zaniedbują, żeś nieszczęśliwa. Przy tym życie musi być dla ciebie szeregiem ciągłych zmian i podniecających wrażeń, inaczej świat, wedle ciebie, to więzienie; chcesz, by cię podziwiano, by cię uwielbiano, by ci pochlebiano; potrzeba ci muzyki, tańca, towarzystwa, bez tego nudzisz się, tęsknisz, zamierasz. Czyż nie masz dość rozumu, żeby obmyślić sobie sposób życia, który by cię uniezależnił od czyjejś pomocy, od czyjejś woli poza twoją własną? Weź jeden dzień, podziel go na części, każdej jego części wyznacz zadanie, nie pozostawiaj wolnych i nie zajętych kwadransów, dziesięciu, pięciu minut, wypełnij sobie cały czas; każdą robotę z kolei wykonaj systematycznie, ściśle i dokładnie. Dzień ci upłynie, zanim się spostrzeżesz, że się zaczął, z nikomu nie będziesz zawdzięczała, że ci dopomógł przebyć choćby jedną zbędną chwilę. Nie będziesz potrzebowała szukać niczyjego towarzystwa, rozmowy, sympatii, względności; słowem, będziesz żyła tak, jak powinna żyć istota niezależna. Przyjmij tę radę, pierwszą i ostatnią, jaką ci daję, a wtedy nie będziesz potrzebowała ani mnie, ani nikogo innego, cokolwiek by się stało. Nie chcesz? Żyj dalej jak dotąd, wiecznie czegoś pragnąć, utyskując i próżnując, a będziesz musiała znieść następstwa swej głupoty, choćby były najprzykrzejsze i trudne do zniesienia." - Eliza Reed, "Jane Eyre
Charlotte Brontë
Oto masz, drogi Maksie, dwie książki i kamyk. Zawsze starałem się znaleźć na Twoje urodziny coś, co wskutek swej obojętności nie zmieniałoby się, nie gubiło, nie psuło i nie mogło być zapomniane. A dumając potem miesiącami, znów nie widziałem innego ratunku, niż wysłać Ci książkę. Z książkami jest jednak utrapienie, z jednej strony są obojętne, a potem znów z drugiej o tyle bardziej interesujące, potem zaś pociągnęło mnie do tych obojętnych tylko przekonanie, które bynajmniej nic we mnie nie rozstrzygnęło, w końcu zaś, ciągle jeszcze z odmiennym przekonaniem, trzymałem w ręku książkę, która paliła tak tylko z ciekawości. Kiedyś nawet z rozmysłem zapomniałem o Twoich urodzinach, co było wszak lepsze niż posłanie książki, ale dobre nie było. Dlatego wysyłam Ci teraz ten kamyczek i będę Ci go wysyłał póki naszego życia. Będziesz go trzymać w kieszeni, ochroni Cię, wsadzisz do szuflady, również nie będzie bezczynny, ale jeśli go wyrzucisz, będzie najlepiej. Bo wiesz, Maksie, moja miłość do Ciebie jest większa niż ja sam i bardziej ja w niej mieszkam niż ona we mnie, i ma też kiepską podporę w mojej niepewnej istocie, tym sposobem jednak dostanie w kamyczku skalne mieszkanie i niechby to było tylko w szczelinie bruku na Schalengasse. Od dawna już ratowała mnie ona częściej niż sądzisz, a właśnie teraz, gdy wiem o sobie mniej niż kiedykolwiek i odczuwam siebie z pełną świadomością jedynie w półśnie, tylko tak nadzwyczaj lekko, tylko teraz jeszcze - krążę tak niczym z czarnymi wnętrznościami - dobrze zatem zrobi ciśnięcie w świat takiego kamyka i oddzielenie w ten sposób pewnego od niepewnego. Czym są wobec tego książki! Książka zaczyna Cię nudzić i już nie przestanie albo porwie ją twoje dziecko, albo, jak ta książka Walsera, rozlatuje się już, kiedy ją dostajesz. Przy kamyku przeciwnie, nic nie może Cię znudzić, taki kamyk nie może też ulec zniszczeniu, a jeśli już, to dopiero po długim czasie, także zapomnieć go nie można, ponieważ nie masz obowiązku o nim pamiętać, w końcu nie możesz go też nigdy ostatecznie zgubić, gdyż na pierwszej lepszej żwirowej drodze znajdziesz go z powrotem, bo jest to właśnie pierwszy lepszy kamyk. A jeszcze nie mógłbym mu zaszkodzić większą pochwałą, szkody z pochwał powstają bowiem tylko wtedy, gdy pochwała chwaloną rzecz rozgniata, niszczy lub zapodziewa. Ale kamyczek? Krótko mówiąc, wyszukałem Ci najpiękniejszy prezent urodzinowy i przekazuję Ci go z pocałunkiem, który ma wyrażać niezdarne podziękowanie za to, ze jesteś.
Franz Kafka
Mężczyźni bez kobiet" / Mężczyźni bez kobiet (...) zapisanie samej esencji niebędącej faktami jest jak umówienie się z kimś po ciemnej stronie księżyca. Jest zupełnie ciemno, nie ma żadnych punktów orientacyjnych. A do tego powierzchnia jest za duża. Próbuję powiedzieć, że powinienem był się zakochać w M, kiedy miała czternaście lat. Ale naprawdę zakochałem się w niej znacznie później i (niestety) nie miała już wtedy czternastu lat. Spotkaliśmy się w nieodpowiednim czasie. Tak jakbyśmy pomylili umówiony dzień. Miejsce i godzina się zgadzały, ale dzień był nie ten. Lecz M nadal miała w sobie czternastoletnią dziewczynę. Ta dziewczyna kryła się w niej w całości – nie częściowo, jak w moim przypadku. Kiedy uważnie wytężałem wzrok, udawało mi się dostrzec, gdy przychodziła i odchodziła. Podczas seksu, gdy trzymałem M w ramionach, stawała się staruszką albo dziewczynką. W ten sposób zawsze żyła we własnym czasie. W takich chwilach bez namysłu tak mocno ją obejmowałem, aż sprawiałem jej ból. Być może za mocno. Ale musiałem. Nie chciałem jej nikomu oddać. (...) nagle stajesz się jednym z mężczyzn bez kobiet. Ten dzień przychodzi nieoczekiwaniebez żadnego ostrzeżenia, bez żadnej wskazówki, bez przeczucia, złego znaku, nikt nawet nie zapukał ani znacząco nie chrząknął. Mijasz zakręt i orientujesz się, że już tam jesteś. Ale nie możesz się cofnąć. Gdy raz miniesz ten zakręt, to miejsce staje się twoim jedynym światem. I nazywany w nim jesteś jednym z „mężczyzn bez kobiet”. Bardzo chłodno i w liczbie mnogiej. (...) A kiedy raz zostaniesz mężczyzną bez kobiety, twoje ciało głęboko przesiąknie kolorem tej samotności. Jak w dywan o pastelowych barwach wsiąka plama czerwonego wina. Choćbyś miał dużą wiedzę na temat prowadzenia domu, jej usunięcie prawdopodobnie okaże się straszliwie trudne.Z upływem czasu nieco zblednie, ale pewnie pozostanie plamą do końca twojego życia. Ma prawa jako plama, czasami nawet ma prawo do publicznego wypowiadania się jako plama. Będziesz musiał żyć z jej łagodnym blednięciem i wieloznacznym kształtem. W tym świecie inaczej brzmią dźwięki. Inaczej odczuwa się pragnienie. Inaczej rosną włosy. Inaczej zachowują się pracownicy Starbucksów. Solówka Clifforda Browna też brzmi inaczej. Inaczej zamykają się drzwi w metrze. Inna jest nawet odległość spacerem z Omotesandō do Aoyama Itchōme. I nawet jeżeli potem los ześle ci nową kobietę, jeśli będzie wspaniałą kobietą (a raczej: im wspanialsza będzie, tym bardziej), w tej samej chwili zaczniesz myśleć o tym, że ją utracisz. Sugestywne cienie marynarzy, dźwięk obcych języków, którymi mówią (grecki? estoński? tagalog?) wywołują w tobie niepokój. Nazwy egzotycznych portów całego świata napawają cię strachem. A to dlatego, że wiesz już, jak to jest być mężczyzną bez kobiety. Jesteś perskim dywanem w pastelowych barwach, a samotność nigdy nieznikającą plamą z portwajnu. Tak więc samotność przychodzi z Francji, a ból rany ze Środkowego Wschodu. Dla mężczyzn bez kobiet świat jest bezmiernym i bolesnym chaosem, ciemną stroną księżyca.
Haruki Murakami (Men without women (Only novel))
Ty nawet nie rozumiesz tej dziewczyny. Ona jest fascynująca. Jest wybitna. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego. Uwierz mi, nie rozumiesz jej, ale nie czuj się źle z tego powodu. Po prostu jesteś takim samym wałachem jak reszta. Nie potrafiłeś dostrzec tego potencjału. To najbardziej niesamowita osoba, jaką poznałem w życiu. Ma olbrzymią inteligencję, potencjał. Wiesz, patrzyłeś na nią, bo fascynowało cię coś, czego w ogóle nie rozumiałeś. Jak monolit w 'Odysei Kosmicznej'. Łapiesz? Nie łapiesz. Nic dziwnego. Monolit nas fascynuje, bo jest, kurwa, czymś niezrozumiałym. Nie potrafimy go ogarnąć i dlatego tak nas przyciąga. I tak samo jest z nią. Przyciągnęła cię, jak wielki magnes. Pssssyt. Jesteś. Jeb. Aczkolwiek, ją trzeba zrozumieć. Ona jest... Ona jest niebywała, stary. Ona doskonale wie, na czym to wszystko polega. Człowieku, ona rozumie całą grę. Widzi cały system. Na razie ją to przerasta. Ale pod odpowiednią opieką, ona rozkwitnie. Człowieku, nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo. Ona widzi tyle zależności, tyle niuansów, po prostu trzeba ją przekonać, że to jest naturalne, że to jest jej wiedza, jej geniusz. Że to generalnie jest jak dar, jak błogosławieństwo. Kumasz. Tylko ona jest jeszcze tak pogubiona, nieporadna, wymaga tak dużej opieki. A ty w ogóle tego nie załapałeś. Ale stary, nie przejmuj się, nie bój się - prawie nikt by tego nie załapał. (...) Tutaj trzeba roztoczyć klosz i leczyć, a nie wydaje mi się, żebyś się do tego szczególnie nadawał. Sam wymagasz kuracji. Nie za bardzo wiesz, co się dzieje. Nie wiesz, dlaczego cię tak bardzo zafascynowała. Odpowiem ci. Zafascynowała cię, bo jesteś od niej jakieś tysiąc razy głupszy. To normalne. Jesteś w większości. Nie przejmuj się.
Jakub Żulczyk (Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry video są o miłości)
Przed wojną. Kawiarnia Ziemiańska w Warszawie. Dymna chmura. Stolik pisarzy i poetów. Awangarda. Proletariat. Surrealizm. Socrealizm. Wyzwoleni z przesądów. Mówią: - Głupie snobizmy epoki kończącego się mieszczaństwa! Albo: - Śmieszne uprzedzenia rasowe feudalizmu! Lecz ja przysiadam się i z miejsca zaznaczam, choć mimochodem, że moja babka była kuzynką Burbonów hiszpańskich. Po czym najuprzejmiej podsuwam im cukier - nie Kazimierzowi jednak (który wśród nich królował gdyż najlepszym był poetą) ale Henrykowi (który jest bardziej z towarzystwa i ma ojca pułkownika). Gdy zaś rozpoczyna się dyskusja popieram zdanie Stefana gdyż on z ziemiańskiej rodziny. Albo mówię: - Stasiu, poezja poezją, ale przede wszystkim ci radzę: nie bądź gminny. Albo: - Sztuka jest zjawiskiem w pierwszym rzędzie heraldycznym! Śmieją się lub poziewają, albo protestują - ale ja tak miesiącami, latami całymi z niezłomną konsekwencją absurdu, z powagą nonsensu, z największą pracowitością dlatego właśnie iż rzecz niewarta pracy. - Nuda, idiotyzm, kretyństwo! - krzyczą, ale powolutku jeden, potem drugi ulega, oto już ten bąknął, że jego dziadek miał willę w Konstancinie , tamten daje do zrozumienia, że siostra babki była "ze wsi" , a inny jeszcze niby dla zabawy wyrysował swój herb na bibułce. Socrealizm? Surrealizm? Awangarda? Proletariat? Poezja? Sztuka? - Nie. Las drzew genealogicznych, a my w ich cieniu. Powiedział mi poeta Broniewski. - Co pan robi? Co to za dywersja? Pan nawet komunistów zaraził herbarzem!
Witold Gombrowicz (Dziennik 1953-1956)
Nie celuję ani w ich system myślowy, ani w ich system polityczny, a tylko w sumienie tych komunistów, którzy nim potrząsają jak sztandarem. Chcę przyszpilić tę ich subtelną a świńską zmianę tonu, gdy przewekslowuje się ich na własny teren, to nagłe ujawnienie chytrości, to doznanie fatalne, gdy z nim rozmawiasz, że znienacka światło zmienia ci się w ciemność - że nie masz do czynienia z kimś światłym, a tylko z kimś zaślepionym, jak noc najczarniejsza. Wolnomyśliciel? Tak, na swoim podwórku. Na swoim, fanatyk. Niewierzący? W tobie; w sobie pielęgnujący wiarę z zapałem mnicha. Mistyk, który ucharakteryzował się na sceptyka, wierzący zażywający niewiary, jak instrumentu, tam gdzie to może być przydatne jego wierze. Sądziłeś, że przed tobą ludzka dusza, spragniona prawdy, ale oto błysnęły chytre ślepia polityki. Mniemałeś, że idzie o świadomość, czyli o duszę, czyli o etykę, ale okazuje się, że najważniejszy jest triumf rewolucji.
Witold Gombrowicz (Dziennik 1953-1956)
Nie potrzebujesz sumienia, kiedy jesteś świadomy, nie potrzebujesz sumienia, kiedy jesteś wrażliwy. Nie uciekasz się wtedy do przemocy, nie jesteś przepełniony strachem. Zapewne sądzicie, że jest to ideał nieosiągalny. No cóż, przeczytajcie tę książkę. Spotykam wszędzie osoby, które nagle poznały tę prawdę: korzenie zła są w tobie. Kiedy to wreszcie zrozumiesz – przestaniesz tyle od siebie żądać, tak wiele po sobie się spodziewać, zmuszać się, by rozumieć. Dbaj o siebie, dostarczaj sobie pełnowartościowego dobrego pokarmu. Nie myślę tu tylko o jedzeniu: myślę o zachodach słońca, o przyrodzie, o dobrym filmie i dobrej książce, o pracy dającej radość, o dobrym towarzystwie i... miejmy nadzieję, że uda ci się przełamać swoje uzależnienie od uczuć innych.
Anonymous
Hitler miał czerwoną flagę. I Stalin miał czerwoną flagę. Hitler rządził w imieniu klasy robotniczej, partia Hitlera nazywała się robotniczą. Stalin również rządził w imieniu klasy robotniczej, jego system władzy oficjalnie tytułowano dyktaturą proletariatu. Hitler nienawidził demokracji i z nią walczył. Stalin nienawidził demokracji i z nią walczył. Hitler budował socjalizm. I Stalin budował socjalizm. Hitler uważał swoją drogę do socjalizmu za jedyną słuszną, a wszystkie inne — za wypaczenie. I Stalin uważał swoją drogę do socjalizmu za jedyną słuszną, a wszystkie inne — za odchylenie od generalnej linii. Towarzyszy partyjnych, którzy zbaczali ze słusznej drogi, takich jak Rohm i jego otoczenie, Hitler bezlitośnie niszczył. Stalin również bezlitośnie niszczył wszystkich, którzy zbaczali z właściwej drogi. Hitler miał plan czteroletni. Stalin — pięcioletni. Hitler miał jedną partię rządzącą, resztę — w więzieniu. I Stalin miał jedną partię rządzącą, resztę — w więzieniu. Partię Hitlera stawiano ponad państwem, krajem rządzili przywódcy partyjni. I partię Stalina stawiano ponad państwem, krajem rządzili przywódcy partyjni. Zjazdy partyjne Hitlera zmieniono w oszałamiające widowiska. I Stalina — też. Najważniejsze święta w imperium Stalina — 1 maja, 7–8 listopada. W imperium Hitlera — 1 maja, 8–9 listopada. Hitler miał Hitlerjugend — młodych hitlerowców. Stalin miał Komsomoł — młodych stalinowców. Stalina oficjalnie nazywano Führerem, a Hitlera — wodzem. Proszę wybaczyć, Stalina — wodzem, a Hitlera — Führerem. W tłumaczeniu ma to takie samo znaczenie. Hitler kochał się w majestatycznych budowlach. Rozpoczął w Berlinie budowę największego budynku świata — Hali Ludowej. Kopuła budynku — 250 metrów średnicy. Główna sala miała pomieścić 150–180 tysięcy osób. I Stalin kochał się w majestatycznych budowlach. Rozpoczął w Moskwie budowę największego budynku świata — Pałacu Rad. U Stalina główna sala była mniejsza, ale całość była znacznie wyższa. Budowla o wysokości 400 metrów była niby cokołem, nad którym górował stumetrowy pomnik Lenina. Całkowita wysokość budowli — 500 metrów. Prace nad projektami Hali Ludowej w Berlinie i Pałacu Rad w Moskwie prowadzono w tym samym czasie. Hitler planował zburzyć Berlin i na jego miejscu wybudować nowe miasto składające się z cyklopowych budowli. Stalin planował zburzyć Moskwę i na jej miejscu wybudować nowe miasto składające się z cyklopowych budowli. Dla Niemiec Hitler był osobą z zewnątrz. Urodził się w Austrii i prawie do momentu przejęcia władzy nie posiadał niemieckiego obywatelstwa. Stalin dla Rosji był osobą z zewnątrz. Nie był Rosjaninem, ani nawet Słowianinem. Czasami, bardzo rzadko, Stalin zapraszał zagranicznych gości do swojego mieszkania na Kremlu i ci byli wstrząśnięci skromnym umeblowaniem: zwykły stół, szafa, żelazne łóżko, żołnierski koc. Hitler rozkazał zamieścić w prasie zdjęcie swojego mieszkania. Świat był wstrząśnięty skromnym umeblowaniem: zwykły stół, szafa, żelazne łóżko, żołnierski koc. Tylko na szarym kocu Stalina były czarne paski, a na kocu Hitlera — białe. Tymczasem na uboczu, wśród bajecznej przyrody, Stalin budował bardzo przytulne i dobrze strzeżone rezydencje–twierdze, które bynajmniej nie przypominały celi mnicha. I Hitler na uboczu, wśród bajecznej przyrody, budował niedostępne rezydencje–twierdze, nie żałował na nie ani granitu, ani marmurów. Te rezydencje bynajmniej nie przypominały celi mnicha. Ukochana kobieta Hitlera, Geli Raubal, była 19 lat od niego młodsza. Ukochana kobieta Stalina, Nadieżda Alliłujewa była 22 lata od niego młodsza. Geli Raubal popełniła samobójstwo. Nadieżda Alliłujewa — tak samo. Geli Raubal zastrzeliła się z pistoletu Hitlera. Nadieżda Alliłujewa — z pistoletu
Anonymous
No bo czy masz jeszcze prawo uważać się za osobę poczytalną, gdy zaczynasz robić rzeczy, których tak naprawdę nie chcesz, a z drugiej strony nikt też nie wydał ci żadnego polecenia?
Jakub Żulczyk (Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry video są o miłości)
- Ten stary - mówi starannie wylizując łapę - na prawdę go ożywiono? - Tak. - Znowu jest żywy, chodzi i mówi? -Wątpię żeby mówił, a tym bardziej chodził, ale żyje. - Szkoda - mruczy Szczekn. - Szkoda? - Tak. Szkoda, że nie mówi. Bardzo jestem ciekaw co jest tam. - Gdzie? - Tam gdzie on był, gdy stał się martwy. Uśmiecham się. - Myślisz, że tam w ogóle coś jest? - Powinno być. Powinienem przecież gdzieś być, kiedy mnie już nie będzie. - A gdzie się podziewa prąd elektryczny kiedy się go wyłącza? - Tego nigdy nie mogłem zrozumieć - przyznaje Szczekn.- Ale Ty rozumujesz nieściśle. Tak, nie wiem gdzie się podziewa prąd elektryczny, kiedy się go wyłącza, ale nie wiem także skąd się bierze kiedy się go włącza. A skąd ja się wziąłem to wiem i rozumiem. - A więc gdzie byłeś kiedy Cię nie było? - ale dla Szczekna to nie jest żaden problem. - Byłem we krwi swoich rodziców. A przedtem we krwi rodziców swoich rodziców. - A więc kiedy Ciebie nie będzie, będziesz w krwi swoich dzieci. - A jeśli nie będę miał dzieci? - Będziesz w ziemi, w trawie, w drzewach. - To nie tak! W trawie i w drzewa będzie moje ciało, ale gdzie będę ja sam? - W krwi twoich rodziców też byłeś nie Ty sam, tylko twoje ciało. Nie pamiętasz przecież jak ci było w krwi twoich rodziców. - Jak to: nie pamiętam? Bardzo wiele pamiętam. - dziwi się Szczekn. - Fakt, masz rację. - mamroczę pokonany. - Przecież wy macie pamięć genetyczną. - Nazwać to można jak kto chce. - mruczy Szczekn. - Ale ja na prawdę nie wiem gdzie ja się podzieję jeśli zaraz umrę. Przecież nie mam dzieci. Decyduję się przerwać tę dyskusję. Jest dla mnie jasne: nigdy nie zdołam przekonać Szczekna, że "tam" nie ma niczego.
Arkady Strugatsky (Beetle in the Anthill)
Zdawało się, że Komendę Główną AK opanowały pewnego rodzaju wizje. Tak jakby jej członkowie wyobrażali sobie, że w opuszczonej przez Niemców Warszawie czekają na przysłowiowym czerwonym dywanie na to, by powitać Sowietów eleganckim wojskowym salutem na znak obustronnego szacunku, uznania i dobrej woli. Ludzie ci przeżyli wojnę, tworząc armię podziemną z myślą o wywołaniu powstania przeciwko Niemcom, a teraz nadeszła chwila, by odnieść wielkie polityczne zwycięstwo nad Stalinem. Nadal nie mogli zrozumieć, że mając zaledwie kilku tysięcy słabo uzbrojonych żołnierzy, nie dysponują niczym, co choćby przypominało siły wojskowe zdolne pokonać jedną, a może nawet dwie największe armie świata, ale nie istniał plan „B”.
Anonymous
W Sta­nach nie­za­leż­nie od po­li­tycz­ne­go roz­da­nia rzą­dzi więc kilka po­tęż­nych or­ga­ni­za­cji lob­by­stycz­nych. Naj­waż­niej­sza z nich to Wall Stre­et, a więc banki i in­sty­tu­cje fi­nan­so­we. Drugą jest sek­tor mi­li­tar­ny oraz bez­pie­czeń­stwa. Wy­jąt­ko­wo groź­ny dla resz­ty świa­ta, co po­ka­za­ły wy­pad­ki sprzed de­ka­dy. Trze­ci blok to po­tęż­ne lobby izra­el­skie. Potem jesz­cze lobby gór­ni­czo-naf­to­we. Szcze­gól­nie wpły­wo­we od cza­sów Geo­r­ge’a W. Busha, który po­sta­wił wieu naf­cia­rzy na czele po­wią­za­nych z rzą­dem ogra­ni­za­cji zaj­mu­ją­cych się śro­do­wi­skiem. Na tym przy­kła­dzie do­brze widać, jak dzia­ła ta „neo­li­be­ral­na de­re­gu­la­cja”. To zna­czy naf­cia­rze w imie­niu rządu re­gu­lu­ją swój wła­sny sek­tor. I niech pan zgad­nie, w któ­rym kie­run­ku to re­gu­lu­ją! Oczy­wi­ście robią to w taki spo­sób, żeby więk­sza część kosz­tów ich dzia­łal­no­ści zo­sta­ła prze­rzu­co­na na in­nych. W tym przy­pad­ku na śro­do­wi­sko. W ten spo­sób ich pro­duk­ty mogą być śmiesz­nie tanie. A sek­tor ban­ko­wy? Do­kład­nie ta sama hi­sto­ria. Po­zwo­lo­no ban­kom w imię wol­no­ści ro­snąć do roz­mia­rów, gdy stały się zbyt duże, by upaść. I teraz rząd musi je ra­to­wać za każ­dym razem, gdy wpad­ną w kło­po­ty. I to nie tylko po­przez ba­ilo­uty. O wiele czę­ściej od­by­wa się to w spo­sób dużo bar­dziej za­ka­mu­flo­wa­ny. Przez dłuż­szy czas Fed mu­siał wpusz­czać w go­spo­dar­kę cięż­kie mi­liar­dy do­dat­ko­wych do­la­rów. W efek­cie na Wall Stre­et pa­nu­je nie­spo­ty­ka­na hossa. A re­al­na go­spo­dar­ka jak tkwi­ła, tak tkwi w kło­po­tach. Na rynek we­wnętrz­ny to się w ogóle nie prze­kła­da. To nie jest żadna de­re­gu­la­cja. To jest sa­mo­re­gu­la­cja.
Anonymous
Musíme rozlišovat mezi obsahy myšlenkového procesu a logickými kategoriemi použitými myšlením. Zatímco se obsahy našeho bdělého myšlení nepodřizují omezením prostoru a času, mají kategorie logického myšlení prostorově-časovou povahu. Tak například mohu myslet na svého otce a zjistit, že jeho postoj v určité situaci je totožný s mým. Toto zjištění je logicky správné. Jesliže však tvrdím: "Já jsem svým otcem," pak je toto tvrzení "nelogické", protože neodpovídá pojmům fyzikálního světa. Z hlediska prožívání je však ta věta logická, neboť jí vyjadřuji své prožitky totožnosti se svým otcem. Logické myšlenky v bdělém stavu jsou podřízeny logickým kategorím, založeným na speciální formě existence, ve které přistupujeme k realitě v jednání. Ve spící existenci, která se vyznačuje nepřítomností dokonce i potenciálního jednání, se používají kategorie, které se vztahují k prožívání sebe sama. To platí i pro cítění. Jestliže se můj ci v bdělm stavu týká člověka, kterého jsem dvacet let neviděl, jsem si stále vědom faktu, že dotyčný není přítomen. Když o něm však sním, pak ho cítím tak, jako kdyby přítomen byl. Jestliže však říkám "jako kdyby přítomen byl", vyjadřuji tím svůj pocit v pojmech, které odpovídají "bdělému životu". Pro spící existenci neexistuje žádné "jako by"; příslušná osoba je přítomna.
Erich Fromm (Mýtus, sen a rituál)
Oczywiście o ile wcześniej nie umrę w przedziale drugiej klasy pociągu InterCity gdzieś pomiędzy Warszawą a Krakowem lub pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem, co pewnie byłoby upokarzające, w ogóle umieranie w Polsce jest, jak sądzę, upokarzające, szczególnie gdy jest to zejście z powodów naturalnych, można powiedzieć, że śmierć na skutek nowotworu lub schorzeń układu krążenia jest w Polsce śmiercią wstydliwą, upokarzającą, wręcz upodlającą, zarówno w pociągu, jak i w szpitalu, nie widzę większej różnicy i nie potrafiłbym się zdecydować, gdzie wolałbym umrzeć, śmierć w Polsce jest ponadto śmiercią nieludzką, bo tutaj umierający człowiek pozostaje człowiekiem jedynie wtedy, gdy zabijają go za ojczyznę, a on umiera, odmawiając różaniec, ponieważ umierać należy jedynie na wojnach, w powstaniach oraz w katastrofach narodowych, względnie w masowych wypadkach komunikacyjnych, wtedy natychmiast ogłaszana jest żałoba narodowa, a więc stan, który naród uwielbia, oczywiście władza także, kiedy ruszają korowody trumien, nakazuje się: zabaw hucznych nie urządzać, a jeśli nie jest to akurat ogólnopolska żałoba narodowa, ukochane igrzyska i karnawał śmierci, to bywa przynajmniej wojewódzka, bo przecież wciąż słyszymy o wypadkach autokarów z dziećmi jadącymi na kolonie, busów wiozących robotników sezonowych, górników przysypanych na kilkuset metrach swoim czarnym złotem, odnoszę wrażenie, że stan żałoby narodowej jest stanem wyczekiwanym z utęsknieniem, choć oczywiście nie przez tych, którzy zabawy huczne urządzają. Od kiedy nie prowadzimy wojny narodowowyzwoleńczej, pozostaje nam hołubienie śmierci w katastrofach narodowych, ponieważ musimy umierać spektakularnie, żeby umierać przyzwoicie, niemęczeńska śmierć jest śmiercią niemęską, niepolską, taka śmierć nie podoba się Bogu, ponieważ Bóg ma inne plany wobec Polski, Bóg chce przecież, żebyśmy umierali, to nie jest Bóg miłosierny, to jest jakiś Bóg nieustannie miotający pioruny na cały naród i na każdego z osobna, ja sam czuję czasami, że mnie piorun strzela, tyle już tych piorunów przyjąłem, że nie mam miejsca na następne. W kraju, w którym z upodobaniem ryje się na nagrobkach sentencję: „Bóg tak chciał”, od Boga wymaga się nie miłosierdzia i miłości, ale zabijania. Nigdy nie rozumiałem, jak można napisać na grobie dwuletniego dziecka, że Bóg tak chciał. A że ludzie, którzy kazali ów napis wyryć, idą potem do kościoła i modlą się za duszę swego zmarłego dziecka, tego już całkiem nie jestem w stanie pojąć, śmierć dziecka i śmierć zwierzęcia są śmierciami najstraszniejszymi, gdyż tylko dziecko i zwierzę są niewinne, w człowieku dorastającym zaczyna się już budzić ukryty grzech pierworodny, grzech zła i potworności, budzi się i rozkwita, i jeśli się go w odpowiednim momencie nie zetnie, będzie rozsiewał wokół swe nasiona. Te wszystkie zbiorowe żałoby także są emanacjami zła, odnoszę wrażenie, że wszyscy wciąż czekają w napięciu, aż będą mogli wywiesić biało-czerwone flagi z kirem, zjednoczyć się w bólu, ponieważ ludzie tutaj, ci wszyscy moi kolejowi współpasażerowie, są w stanie jednoczyć się jedynie w bólu, jakiekolwiek inne jednoczenie nie zostało im dane, tyle że z bólu straty rodzi się ból nienawiści, stan żałoby jest tak wygodny, tak wspaniały, bo nie przewiduje żadnej refleksji, a jedynie cierpienie, cierpienie zaś najlepsze jest wtedy, gdy jest bezrefleksyjne.
Anonymous
Cholernie dobrze wiem, jak być w pełni rozwiniętym, postrenesansowym, postdziewiętnastowiecznym, postmodernistycznym, postpopularnym pisarzem. Dekonstruować to nie ze mną, skarbie. Z tego wniosek, że ode mnie dostaniesz powieść jak się patrzy - z początkiem, środkiem i zakończeniem. Sięgając po mój produkt, możesz liczyć na wątek, krwiste (tak!) postaci, napięcie, pełny pakiet. Ze mną będzie ci jak w raju. Więc wyluzuj i łykaj stronkę za stronką. Nie pożałujesz. Myślisz, że nie pożądam nowych czytelników? No, to się dowiedz, skarbie, że na drugie imię mam 'Pożądliwy'. Muszę cię mieć!
Lestat De Lioncourt
Faceci w przydworcowej knajpie zgodnie twierdzili, że za Sojuza było lepiej i trzeba było oczu nie mieć, żeby – niechętnie bo niechętnie – nie rozumieć, że mieli rację. – Rzecz w tym – tłumaczył facet z fryzurą à la lata siedemdziesiąte, podobny do Kazimierza Deyny – że za komunizm brali się nie ci, co potrzeba. Znaczy – Moskale. Oni czego nie zaczną, to spierdolą – twierdził, pijąc swoje piwo ze spokojem dziwnie nie pasującym do tego apokaliptycznego rozkurwienia, które wokół panowało. Ten jego spokój mógł się kojarzyć tylko z ciszą przed burzą i wydawało się, że facet zaraz wyjmie spod stołu pepeszę i obróci cały ten lokalik w perzynę. Że po prostu dokumentnie rozpierdoli wszystko dookoła: bar, barmana, tych kilka butelek, które stały na półkach, telewizorek na lodówce, gości, w tym nas, oczywiście. Ale nie tylko, bo do rozpierdolenia był tu jeszcze grubas z karkiem jak słonina, który drapał się po jajach kluczykami do samochodu, jakiś nieokreślony dziadek, który mógł w przeszłości być kimkolwiek – od żula po generała, jakichś kilku młodych, krótko ostrzyżonych kolesi o twarzach drapieżników. Wisiało tu coś w powietrzu, jakieś napięcie, coś tu wyglądało tak, jakby zaraz miało zacząć się dziać – a Deyna był na to wszystko o wiele za spokojny. Dlatego kojarzył się ze spustem, który zaraz się uruchomi. – Gdyby za komunizm wzięli się Niemcy czy, jeszcze lepiej, Szwedzi – ciągnął Deyna – to cały świat wyglądałby inaczej. Wszyscy by pojęli, że to najlepszy system, jaki może być. Bo tak – Deyna zaczął odginać palce – pracę masz, dom masz, spokojną głowę masz, urlop masz, wszystko masz. Tyle że – przestał odginać i strzepnął popiół z podjętego z popielniczki papierosa – wzięły się za to Kacapy. I spierdoliły, jak wszystko inne. Spierdolić taką piękną ideę! – westchnął z prawdziwym żalem, łącząc w ten sposób swoją galicyjską prozachodniość ze świadomością, od której odciąć się po prostu nie mógł: że za Sojuza było lepiej.
Anonymous
Przypominam sobie, jak bardzo byłem przestraszony, mówiąc bliskiemu przyjacielowi: "Naprawdę nie potrzebuję ciebie. Mogę być całkowicie szczęśliwy bez ciebie. Mówiąc ci o tym – czuję zarazem, że twoje towarzystwo przynosi mi wielką radość; właśnie teraz nie ma we mnie żadnych obaw, zazdrości, prób zawładnięcia tobą, uczepiania się ciebie. To wspaniałe uczucie być z tobą, nie czepiając się ciebie. Jesteś wolny, tak jak i ja.
Anonymous
Krzyknąłem, że nie jestem ani pisarz, ani członek czegokolwiek, ani metafizyk, czy eseista, że jestem ja, wolny, swobodny, żyjący... Ach, tak, odrzekli, jesteś więc egzystencjalistą. Ale nagość moja, transoceaniczna, stamtąd, z pampy, nagość, która była mi potrzebna do miłości mojej z Argentyną (wbrew memu wiekowi!) nie pozwalał mi nie być z nimi obnażającym. Wytworzyła się nieprzyzwoitość. Z jakimż zażenowaniem te tuzy przyjmowały mój wzrok namiętnie naiwny, dobierający się do nich poprzez ubranie... śmiertelna dyskrecja, dyskretna melancholia, zgaszenie taktowne, odpowiadały mojemu żądaniu stamtąd, z peryferii świata, z ojczyzny Indian. Ubrani od stóp do głowy, opatuleni, choć maj przecież, z twarzami wystylizowanymi przez fryzjerów... a każdy miał w kieszonce mały posążek, zupełnie nagi, by mu się przypatrywać okiem znawcy. Panuje skromność i rozwaga. Nikt nie narzuca się nikomu. Każdy robi swoje. Produkują i funkcjonują. Kultura i cywilizacja. Uwięzieni w stroju, ledwie się mogą ruszać, podobni do owadów posmarowanych czymś lepkim. Kiedy zacząłem zdejmować spodnie powstał popłoch, dawaj drała drzwiami i oknami. Pozostałem sam. Nikogo nie było w restauracji, nawet kucharze uciekli... dopierom wtedy się spostrzegł, że co to, na Boga, co robię, co ze mną... i skrzywiony stałem z nogawką jedną na nodze, drugą w ręku. Wtem Kot wchodzi z ulicy i widząc mnie tak stojącego pyta ze zdumieniem: - Co ty, zwariowałeś? Mnie wstyd i chłodno, odpowiadam, że tak trochę zacząłem się obnażać, a wszystko uciekło. Mówi: - Oszalałeś, tobie się w głowie pomieszało, gdzie by tu kto się twojej nagości przestraszył, przecie na całym świecie nie znajdziesz takiego zdzierania szat, jak tutaj... czekaj, na królików trafiłeś, ale ja ci sproszę lwów takich, że choćbyś goły na stole tańczył, ani mrugną! Stanął tedy zakład między nami, zakład szlachecki i polski (bo ja z Kotem nie po argentyńsku a po polsku się czułem, bo tę babkę wspólną mieliśmy), i nie dzisiejszy, chyba tak z końca zeszłego stulecia. No, dobra! Sprosił kogo trzeba, intelekty najbrutalniej obnażające, ja nic, aż kiedy już do wetów przyszło, zaczynam portki zdejmować. Zwiali, grzecznie przeprosiwszy, że niby czas na nich! Więc Leonor Fini i Kot do mnie mówią: - Jakże to, nie może być żeby oni się przestraszyli, przecie intelekty wyspecjalizowane w tym mają! Mnie ciężko bardzo i źle na duszy, smutek mnie zżera, mało brakowało a byłbym się gorzko rozpłakał, ale mówię: - Cała rzecz w tym, że oni, uważacie, nawet rozbieraniem się ubierają i nagość to u nich tylko jedna para pantalonów więcej. Ale jak ja tak zwyczajni portki spuściłem, to ich zemgliło, a głównie dlatego, żem nie robił tego wedle Prousta, ani a la Jean Jacques Rousseau, ani wedle Montaigne'a czy w sensie egzystencjalnej psychoanalizy, tylko ot tak sobie, byle zdjąć.
Witold Gombrowicz (Dziennik 1961-1966)
Pamiętam, że gdy miałem jedenaście i dwanaście lat, brałem udział w demonstracjach przeciwko wojnie w Wietnamie. Jeździliśmy z ojcem do Waszyngtonu. Potem maszerowaliśmy z kolegami w Nowym Jorku. Do dziś pamiętam, jak głęboko i instynktownie nienawidzili nas robotnicy budowlani, policjanci i strażacy, czyli ludzie, których rodziny wojna dotykała najmocniej. Nasz antywojenny przekaz się nie przebił, ponieważ wyszedł od ludzi postrzeganych przez nich (i słusznie) jako zgraja dzieciaków z college’u, którym jest za dobrze, którym mamusie i tatusiowie płacili za edukację, jakiej oni nigdy nie będą mogli zapewnić własnym dzieciom. A tu proszę, ci hałaśliwi, pochłonięci sobą ideowcy, tak odmienni od ludzi z ich środowiska, bez skrępowania i z wyższością wykładają im przy każdej okazji o problemach „klasy robotniczej”, zwykle przemawiając ze schodów Uniwersytetu Columbia.
Anonymous
Ci, którzy mówią: „Aby nakarmić świat, musimy zacząć produkować więcej jedzenia” mylą się w ocenie problemu. Jeśli nie możemy poradzić sobie z głodem w kraju, w którym na osobę jest dostępnych więcej kalorii, niż kiedykolwiek przedtem w historii ludzkości, to najwyraźniej coś jest nie tak, jednak nie chodzi tu o produkcję, ale o dystrybucję.
Anonymous
Cenę za to płaciła Lisbet. Erik nie odpowiedział. Wpatrywał się w ekran komputera, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. – Koniecznie musiałeś mnie tu ściągać dzisiaj? – powtórzył Kenneth. – W niedzielę? To naprawdę nie mogło poczekać do jutra? Erik powoli odwrócił się od ekranu. – Rozumiem twoją sytuację osobistą – powiedział w końcu. – Ale jeśli nie uporządkujemy ofert, które mamy do przedstawienia w tym tygodniu, równie dobrze możemy zamknąć firmę. Wszyscy musimy być gotowi do pewnych poświęceń. Kenneth był ciekaw, jakie to poświęcenia Erik jest gotów ponosić. Sprawa nie była aż tak pilna, jak sugerował. Papiery można by z powodzeniem uporządkować jutro, a stwierdzenie, że od tego zależy byt firmy, było grubą przesadą. Erik prawdopodobnie potrzebował pretekstu, żeby wyjść z domu, ale po co ściągał jego? Pewnie dlatego, że mógł. Wzięli się do pracy. Milczeli. Biuro zajmowało jeden duży pokój, nie dało się zamknąć drzwi, żeby nie mieć towarzystwa. Kenneth spoglądał ukradkiem na Erika. Coś się w jego wyglądzie zmieniło, chociaż nie umiałby powiedzieć co. Wydawał się jakiś niewyraźny. Z całą pewnością zmęczony. Fryzura nie tak perfekcyjna jak zwykle, koszula trochę pognieciona. Niepodobny do siebie. Chciał spytać, czy w domu wszystko w porządku, ale zrezygnował. Zamiast tego, siląc się na spokój, spytał: – Czytałeś wczoraj o Christianie? Erik drgnął. – Tak. – Ale heca. Grozi mu jakiś świr. – Kenneth powiedział to obojętnym, niemal niefrasobliwym tonem, chociaż serce waliło mu w piersi. – Mhm… – Erik nie odrywał wzroku od ekranu, ale nie dotknął ani klawiszy, ani myszki. – Czy Christian coś ci o tym mówił? – Miał uczucie, jakby się powstrzymał od zdrapania strupa. Podobnie jak Erik nie chciał o tym rozmawiać, a jednak nie mógł się pohamować. – Mówił ci? – Nie, nie mówił mi o żadnych pogróżkach – odparł Erik, grzebiąc w papierach leżących na biurku. – Był bardzo zajęty książką, nie spotykaliśmy się zbyt często. Zresztą może chciał zachować to dla siebie. – Czy nie powinien zgłosić tego na policję? – Skąd wiesz, czy tego nie zrobił? – Erik nadal przewracał papiery. – To prawda… – Kenneth umilkł. – Ale co może policja, skoro to anonimy? Chodzi mi o to, że nadawcą może być jakiś szaleniec. – A skąd ja mam to wiedzieć? – odparł Erik i zaklął, bo skaleczył się papierem w palec. – Cholera jasna. – Zaczął ssać palec. – Myślisz, że to poważne pogróżki? Erik westchnął. – Po co to roztrząsać? Przecież powiedziałem, że nie mam pojęcia. – Podniósł nieco głos i zachrypł. Kenneth spojrzał na niego ze zdziwieniem. Erik naprawdę nie był sobą. Czy na pewno chodzi o firmę? Nie ufał mu. Może zrobił coś głupiego? Odsunął od siebie tę myśl. Był dobrze zorientowany w sprawach firmy i z pewnością by zauważył, gdyby Erik popełnił jakieś szaleństwo. Pewnie chodzi o Louise. To prawdziwy cud, że jeszcze są razem. Wszyscy byli zdania, że obojgu wyszłoby na zdrowie, gdyby powiedzieli sobie do widzenia i rozeszli się każde w swoją stronę. No, ale to nie jego sprawa. Zresztą ma dość własnych zmartwień. Kliknął w plik Excela z miesięcznym sprawozdaniem. Ale myślami był zupełnie gdzie indziej.
Anonymous
Cały system tak został nakręcony, żeby ci parobkowie i dziewki gięli plecy w ukłonach, bo to jest właśnie premiowane. Tak było w XVI wieku, tak było za II RP, w PRL-u i tak, niestety, było i jest w naszej III Rzeczypospolitej. Współczesne dyby w postaci umów śmieciowych, groźby znalezienia się za bramą, haseł „na twoje miejsce jest stu innych” – działają.Tak sobie myślę, że zmarnowaliśmy – jeśli chodzi o zarządzanie, ale nie tylko – te ostatnie ćwierć wieku.
Anonymous
Jak dość powszechnie dzisiaj wiadomo, w 1996 roku Sokal wysłał do amerykańskiego magazynu „Social Text” artykuł zatytułowany Transgresja granic. Ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji. Ów tekst był od początku do końca jednym wielkim nonsensem. Stanowił starannie wycyzelowaną parodię postmodernistycznych metagłupot. Inspiracją była książka Paula Grossa i Normana Levitta Higher Superstition: the academic left and its quarrels with science — ważna pozycja, która zasługuje na to, by zyskać w Wielkiej Brytanii równie duży rozgłos jak w Stanach Zjednoczonych. Nie mogąc uwierzyć w to, co w niej przeczytał, Sokal sięgnął po literaturę postmodernistyczną i przekonał się, że Gross i Levitt nie przesadzają. Postanowił coś z tym zrobić. Gary Kamiya skomentował to następująco: Każdy, kto spędził dużo czasu na mozolnym przedzieraniu się przez obskuranckie, pełne obłudy, naszpikowane żargonem brednie uchodzące dziś za „wybitną” myśl humanistyczną, wiedział, że prędzej czy później coś takiego musi się zdarzyć: że jakiś błyskotliwy naukowiec uzbrojony w nie tak znowu tajne hasła („hermeneutyka”, „transgresja”, „Lacanowski”, „hegemonia” — żeby wymienić tylko kilka z nich) napisze całkowicie zmyślony artykuł, złoży go w modnym piśmie i doprowadzi do jego opublikowania. […] Tekst Sokala zawiera właściwą terminologię. Odwołuje się do najważniejszych autorytetów. Wali z grubej rury w grzeszników (białego człowieka, „realny świat”) i pochyla się nad cnotliwymi (kobietami, metafizycznym szaleństwem). […] A przy tym wszystkim jest kompletnym, czystym bełkotem — co jakoś umknęło uwadze odpowiedzialnych redaktorów „Social Text”, którzy muszą teraz czuć się równie źle jak Trojanie następnego ranka po wprowadzeniu do miasta pięknego, wielkiego konia. Redaktorom pisma artykuł Sokala musiał się wydać prawdziwym darem, ponieważ został napisany przez fizyka mówiącego wszystko to, co chcieli usłyszeć, atakującego „hegemonię postoświecenia” i takie niemodne koncepcje jak istnienie realnego świata. Nie wiedzieli, że autor naszpikował tekst wierutnymi bzdurami naukowymi z gatunku tych, które każdy posiadacz dyplomu licencjackiego z fizyki mógłby z łatwością wskazać. Artykuł nie został jednak wysłany do żadnego recenzenta posiadającego choćby takie kwalifikacje. Redaktor Andrew Ross i jego współpracownicy byli zadowoleni, że tekst jest zgodny z ich ideologią, i zapewne schlebiały im odsyłacze do ich własnych prac. Ten żałosny przykład nieudolności zasłużenie przyniósł im w 1996 roku Nagrodę Ig Nobla w dziedzinie literatury. Pomimo tej kompromitacji i feministycznych pretensji redaktorzy ci nadal są „samcami alfa” na akademickim tokowisku. Sam Andrew Ross ma wystarczająco dużo prymitywnej pewności siebie wynikającej z piastowania stałego etatu profesorskiego, żeby mówić: „Cieszę się, że mam z głowy wydziały anglistyki. Nienawidzę literatury, a wydziały anglistyki są pełne ludzi, którzy ją kochają”. Nie brakuje mu także prostackiego samozadowolenia, które pozwoliło mu zacząć książkę o „naukoznawstwie” słowami: „Ta książka jest dedykowana wszystkim nauczycielom nauk ścisłych, których nigdy nie miałem. Z nimi nie mogłaby powstać”. On i jego koledzy zajmujący się „naukoznawstwem” i „kulturoznawstwem” nie są nieszkodliwymi dziwakami wegetującymi w prowincjonalnych college’ach. Wielu z nich piastuje katedry na najważniejszych amerykańskich uniwersytetach. Tacy jak oni zasiadają w komisjach zatrudniających ludzi na uczelniach, decydując o losie młodych naukowców, którzy mogliby sekretnie pragnąć uczciwej kariery naukowej na przykład w dziedzinie literaturoznawstwa albo antropologii. W świecie nauki jest wielu uczciwych ludzi, którzy chętnie przemówiliby pełnym głosem, gdyby mieli
Anonymous
NOS4A2 (Joe Hill) - Your Highlight on page 628 | location 8861-8868 | Added on Friday, 30 January 2015 23:41:13 Mężczyźni nie mogą przestać myśleć o kobietach. Myślą o jakiejś pani tak, jak głodny myśli o krwistym steku. Kiedy jesteś głodny i czujesz zapach steku pieczonego na grillu, rozprasza cię ściskanie w gardle i przestajesz myśleć. Kobiety są tego świadome. Wykorzystują to. Dyktują warunki, tak samo jak twoja matka przed kolacją. Jeśli nie posprzątasz pokoju, nie zmienisz koszuli i nie umyjesz rąk, nie wolno ci usiąść do stołu. Większość mężczyzn wyobraża sobie, że będą coś warci, jeśli spełnią warunki narzucone przez kobiety. Ale kiedy usunie się kobietę z obrazka, mężczyzna może odzyskać odrobinę wewnętrznego spokoju. Kiedy nie masz się z kim targować, z wyjątkiem samego siebie i innych mężczyzn, możesz się w końcu odnaleźć. To wspaniałe uczucie.
Anonymous
Żadne zaklęcie nie ułatwia życia. Żeby utrwalić w pamięci nawet najprostsze z nich, trzeba trzech miesięcy. A potem używasz go i – fiu! – zniknęło. To właśnie jest głupie w tej całej magii. Przez dwadzieścia lat studiujesz czar, który sprowadza ci do sypialni nagie dziewice. Ale wtedy jesteś już tak zatruty parami rtęci i półślepy od czytania starych ksiąg, że nie pamiętasz, co dalej robić.
Anonymous
Więcej inteligencji wymagało napisanie tego starego wiersza, Davidzie, niż stworzenie świata. Mówisz jak członek Kościoła Episkopalnego. Wiem, o co ci chodzi. Od czasu do czasu sam o tym myślę. Wszystko jest tak głupio proste. Musi coś w tym być. Musi! Tak wiele brakujących fragmentów. Im dłużej się nad tym zastanawiasz, tym bardziej słowa ateistów brzmią jak pienia religijnych fanatyków. Myślę, że szukanie nadrzędnej przyczyny jest iluzją. Mamy do czynienia jedynie z ciągłym procesem i niczym więcej. - Brakujące kawałki, Lestacie. Oczywiście! Wyobraź sobie przez chwilę, że skonstruowałem robota, idealną replikę siebie. Załóżmy, że dałem mu wszystkie encyklopedyczne informacje - no wiesz, programuję jego komputerowy mózg. Tylko kwestią czasu będzie, nim przyjdzie i zapyta: „Davidzie, gdzie reszta? Powiedz, jak to się zaczęło? Dlaczego nie wyjaśniłeś, co spowodowało wielki wybuch, co dokładnie zaszło, gdy minerały i inne obojętne składniki nagle rozwinęły się w komórki organiczne? Co z wielką rozpadliną w zapisach skamieniałości?” Roześmiałem się wesoło. - A ja musiałbym załamać biedaka - dodał - mówiąc, że nie ma wyjaśnienia, że nie posiadam brakujących elementów.
Anonymous
Gotowanie nigdy mnie nie ciekawiło, dlatego pomyślałem sobie, że kupno The Joy of Cooking i przeczytanie tej książki od deski do deski będzie dobrym pomysłem. Ale to było tak, jakbym zasiadł do The Art of Computer Programming Donalda Knutha po to, by nauczyć się programowania, podczas gdy tak naprawdę lepiej usiąść przed komputerem i spróbować stworzyć coś, co będzie ci się podobać[5].
Anonymous
Przedstawię ci teraz małą teoryjkę, i sam zobacz, czy pasuje do twojego życia. Mnie się wydaje, że życie, rzecz jasna, jest puste, i żadnego sensu w nim generalnie nie ma, ani nie istnieje przeznaczenie, to znaczy takie określone, jawne, tak że się rodzisz i wszystko już wiesz: moje przeznaczenie to być kosmonautą, albo, powiedzmy, baleriną, albo zginąć młodo... Nie, tak to nie. Kiedy przeżywasz wyznaczony ci czas... jakby to objaśnić... Może się zdarzyć, że przydarzy ci się coś, co sprawi, że będziesz wykonywał określone działania i podejmował określone decyzje, przy czym masz wolny wybór: jak chcesz, to robisz tak, jak nie - to inaczej. Ale jeśli podejmiesz prawidłową decyzję, to rzeczy, które się będą dalej z tobą działy, już nie będą, jak się wyraziłeś, przypadkowymi zdarzeniami. Będą uwarunkowane wyborem, którego dokonałeś. Nie chodzi mi o to, że jeśli zdecydowałeś się mieszkać na Linii Czerwonej zanim stała się Czerwona, to już nigdzie się stamtąd nie ruszysz i wszystkie zdarzenia w twoim życiu będą wyglądać odpowiednio, mówię o bardziej subtelnych sprawach. Ale jeśli znów znajdziesz się na rozstaju, i znów podejmiesz konieczną decyzję, potem pojawi się przed tobą wybór, który nie wyda ci się już przypadkowy, oczywiście, jeśli się tego domyślisz i będziesz umiał go sobie uświadomić. I twoje życie przestanie być po prostu zbiorem przypadków. Przeobrazi się... w fabułę, czy coś takiego, wszystko będzie ze sobą powiązane pewnymi ciągami logicznymi, choć niekoniecznie bezpośrednio. I to właśnie będzie twoje przeznaczenie. Na pewnym etapie, jeśli zabrnąłeś na swej drodze wystarczająco daleko, twoje życie tak bardzo zmieni się w fabułę, że zaczną ci się przytrafiać dziwne rzeczy, niewytłumaczalne z punktu widzenia nagiego racjonalizmu, bądź twojej teorii przypadkowych zdarzeń. Za to bardzo dobrze będą się wpisywać w logikę linii fabularnej, w którą teraz zmieniło się twoje życie. Myślę, że przeznaczenie nie istnieje sobie ot tak, trzeba do niego dojść, i jeśli wydarzenia w twoim życiu zaczną się układać w fabułę, to może cię to zabrać tak daleko... Najciekawsze, że człowiek może sam nawet nie podejrzewać, że to się z nim dzieje, albo widzieć wydarzenia w istocie nieprawdziwie, próbować je systematyzować zgodnie ze swoim światopoglądem. Ale przeznaczenie ma własną logikę.
Anonymous
W mojej pamięci jest swoim własnym cieniem. Która z nich jest realniejsza, kobieta, która rozłożyła się na trawiastej skarpie moich wspomnień, czy też ta powłoka kurzu i suchy szpik, jedyne jej ślady, które przechowała ziemia? Na pewno gdzieś trwa dla innych, ruchoma figura w gabinecie figur woskowych, jakim jest pamięć, ale ich obraz jest inny niż ten, który ja noszę w myślach, a wszystkie różnią się między sobą. W ten sposób człowiek rozgałęzia się i rozszczepia w umysłach innych ludzi. Nie trwa, nie może trwać, bo to nie jest nieśmiertelność. Nosimy w sobie postacie zmarłych do chwili, aż sami nie umrzemy, a wtedy to nas noszą przez krótką chwilę, a potem ci, co nas nosili, odchodzą, i tak dalej, aż po najdalsze, wymykające się wyobraźni pokolenia.
John Banville (The Sea)
Zwolennicy rynku używają niekiedy argumentu, że korupcja występująca w gospodarce centralnie planowanej niweczy w istocie wszelkie przewagi, które system ten mógłby posiadać. Ci sami dyskutanci nie rozpatrują jednak na ogół wpływu, jaki wywierają standardy moralne na funkcjonowanie gospodarki rynkowej. Nie może nas to dziwić, ponieważ gdyby zajęli się bliżej tą sprawą, to musieliby dojść do przekonania, że ograniczenie jednostkowych egoizmów jest zasadniczym spoiwem społeczeństwa. Zwolennicy Hayka i Miltona Friedmana wierzą, tak samo jak marksiści, iż jedno lekarstwo może zwalczyć wszelkie choroby; własność prywatna i wolny rynek spełniają w ich doktrynie taką samą rolę, jaką w marksizmie pełni kolektywizacja i centralne planowanie. (Maxa Webera olśnienia i pomyłki, ss. 174-175)
Stanislav Andreski (Max Weber's Insights and Errors (International Library of Sociology))
Trzy lata temu pojechałem z Wysokim Komisarzem ds. Uchodźców, żeby obejrzeć obozy dla uchodźców na granicy Sudanu i Etiopii, i przeżyłem coś szalenie dramatycznego. Pojechaliśmy do najbardziej straszliwych miejsc, jakie można sobie wyobrazić. Ludzie dostawali dziennie trzy litry wody, co miało starczyć na mycie, gotowanie, pranie, picie. Jedli pół kilo kukurydzy dziennie, żadnego mięsa, żadnych warzyw. Setki, tysiące ludzi umierało. Wróciliśmy do Addis Abeby. Następnego dnia poleciałem do Europy. Wylądowałem w Rzymie. To był letni wieczór. Na Piazza Navone kłębiły się tłumy ludzi, wokół pełno restauracji, ludzie cieszyli się życiem, muzyką, jedzeniem. A we mnie tkwiło to, co zobaczyłem przed moim odlotem. W tym wszystkim można ujrzeć dramat współczesnego świata. Ci ludzie z Piazza nigdy nie dowiedzą się, jak żyją ich bracia i siostry zaledwie dwa lub trzy tysiące kilometrów dalej. Zrobiłem masę zdjęć. Tamci ludzie to tylko szkielet i skóra. Trzydziesto-latkowie, ale wyglądali na sześćdziesięcio-siedemdziesięcioletnich starców. I umierali. Kobiety z tego obozu ubrane były w worki po kukurydzy, worki z ONZ. Życie w dwóch tak odmiennych światach stwarza, jak sądzę, moralne zobowiązanie do tego, by o tym mówić.
Anonymous
Ehem... Niepełnoletni osobniku płci męskiej, rasy kaukaskiej, o zamiarach ewidentnie niezgodnych z literą kodeksu nadrzędnego tudzież cywilnego, nie mówiąc już o dobrych obyczajach! Nakazuję ci, z mocy artykułu sześćdziesiąt trzy łamane przez osiem paragraf czternaście zero jeden, i tak dalej, i tak dalej, odpieprzyć się w tej chwili od tego mebla!
Anonymous
Trzeba również uwzględnić wpływ klimatu na duszę. Choć cierpi ona z pewnością w mniejszym stopniu niż skóra, której systemy obronne od potu po gęsią skórkę są pod ciągłym ostrzałem. Niemniej broni się ona, słabo, ale z honorem, w porównaniu z oczami, o których z najlepszą wolą nie powie się nic innego, jak tylko że wysiłek przyprawia je o ślepotę. Bo same na swój sposób będąc rodzajem skóry, jeżeli się pominie ich płyny i powieki, mają więcej niż tylko jednego przeciwnika. Wysuszenie powłoki odbiera nagości wdzięk, zmienia różowość w szarość i sprawia, że ciała miast plaskać, gdy się ze sobą ścierają, szeleszczą jak pokrzywy. Dotknięte tym zwyrodnieniem są nawet błony śluzowe, co byłoby bez znaczenia, gdyby nie przeszkadzało w uprawianiu miłości. Aczkolwiek w niewielkim stopniu, jako że bardzo rzadko zdarza się w walcu erekcja. Niemniej zdarza się czasem, co prowadzi do bardziej lub mniej udanej próby wejścia w najbliższy otwór. W myśl praw prawdopodobieństwa łączą się w taki sposób, nie zdając sobie sprawy, nawet pary małżeńskie. Niesamowity jest widok bolesnych i próżnych zmagań, przeciągających się znacznie ponad miarę dostępną najsprawniejszym kochankom igrającym w sypialni. A wszystko to dlatego, że każdy i każda wie, jak rzadka to okazja i raczej niepowtarzalna. Lecz i oni, gdy tylko pulsowanie ustaje, zamierają w bezruchu, w pozycjach, bywa nieraz, zgoła nieprzyzwoitych, póki kryzys nie minie. W chwili tej jeszcze bardziej niesamowite są oczy, gdyby je tylko było choć trochę lepiej widać, zazwyczaj rozbiegane, a oto nagle zastygłe, utkwione w pustce lub w czymś od dawna znienawidzonym, jak choćby w innych oczach, i topiąc w sobie spojrzenia, zamiast uciekać z nimi. Przerwy te następują w nieregularnych odstępach, na tyle jednak długich, że takim jak ci, bez pamięci, każda wydaje się pierwszą. I stąd za każdym razem reakcja na nią tak silna, jak byłby to koniec świata, i to samo chwilowe zdumienie, kiedy mija, a oni we wznowionej podwójnej nawałnicy znów zaczynają szukać, ani nie czując ulgi, ani nawet zawodu.
Samuel Beckett (The lost ones (An Evergreen original E-587))
Rzeczy, rzeczy, rzeczy“- przedłużyła mężowskie zdanie Wanda i w tejże chwili uwagę wszystkich nieśpiących zwróciło głośniejsze trzeszczenie futryny, ołowiowe światło sięgało już trzech czwartych okna, martwa fala wznosiła się powtórnie, ” przepraszam ” powiedział inżynier, wstał i poszedł do łazienki (Chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę na doskonałą dramaturgię życia, przerwy na siusianie przed finałową rozgrywką nie wymyśliłby żaden twórca romansów). Korzystając z nieobecności inżyniera, szybko wyciągnąłem następne zdjęcie pornograficzne przedstawiające rozbieloną płaszczyznę (podpis : ” Roztopienie się w ekstazie ”) i podsunąłem Wandzie; ” słodkie ” - powiedziała oddając mi fotografię, tym razem nie tarła łydką o łydkę, lecz ograniczyło się do wzruszającego chrząkania, “niech pan patrzy na okno, może zaraz tu będzie dno” - szepnęła i jeszcze ciszej “chciałbyś, rekinku ?” “jestem Stanisław G.” “och, nie masz się czego wstydzić, te ząbki, zęby, zębiska, zębiska, właśnie zębiska, o twoich mówię, one słodkie, mógłbyś przegryźć stół, gdybyś tylko chciał”, “w zębach go podniosę”, “nie teraz, nie teraz, słodkie zębiska, cukier puder, cukier kryształ, cukier w kostkach, miód, syrop, ulepek, lukier, karmel” , “żaden cukier- ja na to- a witriol, dziegieć, ostrza mięso rwące, palnik acetylenowy, pinezki, sztylety, bęc”, “gwałtowniku”- powiedziała i westchnąwszy “gligligligli- zamierająco szepnęła, “rrrrrr”- odpowiedziałem chowając zdjęcie, “nieźle musisz wyglądać nago”- powiedział Robert do Wandy “pan mnie obraża, poskarżę się mężowi”, “jak chcesz- odparł Tęgopytek- ale gdybyś chciała tu kiedyś wpaść, to chętnie cię zobaczę”, “bezczelność” - rzekła z oburzeniem i łzy zakręciły się jej w oczach - proponować mi czystą formę! Gdyby pan choć powiedział, że mogłabym tu wrócić po zapomniane rękawiczki! Ale tak, jak pan to sfallizował, to bezczelność!”, “mogą być rękawiczki” - zgodził się Robert, “w żadnym wypadku, dzień jest zimny, dłonie mi spierzchną i…”, tu rozmowa się urwała bo inżynier Henryk Wiator, wyszedł z łazienki, zbywszy trochę esencji, wprost proporcjonalnie umocnił się w egzystencji, prezentował się więc nadzwyczaj godnie. “Henryku powiem ci prawdę” - oznajmił Tęgopytek, spojrzał na mnie inżynier, jakby chcąc potwierdzenie sukcesu znaleźć na mojej twarzy, przybrałem odpowiednią minę, również inżynier twarz odmienił zwracając ją ku Tęgopytkowi, było na niej łaskawe zainteresowanie, uśmiech mi jednak nieco drgał (w rytmie napierającej z zewnątrz na okno martwej fali; dochodziła do wierzchołka futryny)
Ireneusz Iredyński (Człowiek epoki)
Miło mi cię poznać. – Nice to meet you! A ty? – And you?/How about you? Ja też. – Me too. Ja też nie. – Me neither. Czy mogę ci jakoś pomóc? – How can I help you? Nie, dziękuję. – No, thank you. Myślę, że tak. – I think so. Myślę, że nie. – I don’t think so. Oczywiście. – Of course/Sure.
Simple Language Learning (Polish: Learn Polish for Beginners: A Simple Guide that Will Help You on Your Language Learning Journey)
- W jaki sposób car zapanował nad twoim narodem, Batyr? - Mój kraj rozdarło jednocześnie trzech obcych władców, emirze. Podzielili go między siebie, niczym rzymscy żołdacy szatę Chrystusa. - Tak, wiedział, co mówi, i mówił to dalej. - Ale nigdy nie wykradli memu narodowi duszy. Najokrutniejszym spośród nich był car, a tak po prawdzie, caryca. Jak do tego doszło? Mój kraj był olbrzymi i silny, ale pewnie wiesz, jak stado wilków poluje na starego niedźwiedzia? W pojedynkę żaden nie dałby mu rady, ale wspólnie są śmiercią, która przychodzi z każdej strony. Na nic zdało się męstwo żołnierzy, hart ducha kobiet, opór prostych chłopów, choć może nie opuściliby broni, gdyby w ostatniej chwili nie sprzedali nas możni. Co bolało najbardziej, sprzedał i własny król. - Zamilkł na chwilę, po czym mówił dalej: - Kto dużo ma, boi się wiele stracić. Kto nie ma nic, broni tylko czci. Ci, którzy bronili honoru, bronią go nadal i dla nich nie ma miejsca w ojczyźnie. Żyją na emigracji, z dala od domu i cierpią takie katusze, że ziemia im się pod stopami pali. W kraju co jakiś czas wybuchają powstania, bo nawet jeżeli syn wie, że ojciec zginął za wolność, to wyciąga z tego naukę nie „bądź posłusznym”, lecz „bądź wiernym”. Dzieci w szkołach uczy się historii w językach zaborców, a w domach w języku ojczystym uczy się miłości do kraju i szaleńczego pragnienia wolności. Nasze kobiety, karmiąc dzieci piersią, szepczą im słowa: „Jeszcze Polska nie umarła”… — zachłysnął się i przerwał.
Elżbieta Cherezińska (Turniej cieni)
Zawsze tak jest - jeśli ci sie nie powiedzie, szukasz kogoś, aby oskarżając go, usprawiedliwić własne niedołęstwo.
Umberto Eco (The Prague Cemetery)
- Chodź, Słoniczko, mam Ci coś ważnego do powiedzenia - powiedziała Mama-słoń pewnego razu, gdy pod wieczór pomarańczowe słońce wtapiało się w pomarańczową pustynię, a stado szarych słoni w szarym zmierzchu wyglądało jak stado cieni. - Jeżeli będziesz sama, moja Słoniczko, to w chwili uniesienia i serdecznej radości pamiętaj zawsze owinąć trąbę wokół czegoś, co jest bardzo ciężkie: wokół rosłej palmy albo ogromnego głazu, tak abyś nie odfrunęła do gwiazd. Kiedy natomiast, słuchaj, Kochanie, uważnie, poczujesz, że jest Ci bardzo ciężko i bardzo jesteś nieszczęśliwa, to rozłóż cztery łapki na boki - wtedy piaski pustyni nie pochłoną Cię tak łatwo - i staraj się sobie przypomnieć, jak to było kiedyś, gdy jak balonik unosiłaś się nad światem.
Joanna Klara Teske (Wschód i zachód słonia)
- Jeśli jeszcze raz wspomni o Brouerach - powiedziała Marjorie do Rita - to ją uduszę. - Są jej przyjaciółmi - odparł Rico, zerkając na nią z zaciekawieniem. - Najlepszymi przyjaciółmi. Dlaczego ci się to nie podoba? - Nie mówię, że mam coś przeciwko temu. Nie podoba mi się, że stanowią ideał, do którego jestem porównywana. - Wszystkim dzieciakom wydaje się, że inne rodziny są idealne. - Ja nigdy tak nie myślałam. - Owszem, ale ty jesteś dziwna - stwierdził.
Sheri S. Tepper
Każde społeczeństwo odpowiada najlepiej ludziom jakiegoś konkretnego pokroju. Ludzie ci wcale nie muszą należeć do jego elity. Dzięki przyrodzonej naturze robią oni z zamiłowaniem to właśnie, co jest dla ich czasu doniosłe i możliwe. Będą to konkwistadorzy w epoce imperialnej ekspansji i będą to natury kupieckie, gdy ekspansja ta zawłaszczy dalekie terytoria. Mogą to być uczeni, gdy prym wiedzie nauka. Duchowni, w czasach wojującego kościoła. Są też ludzie, którym nie jest wygodnie w czasach spokojnych, którzy zresztą mogą o tym sami nie wiedzieć. Tacy potęgują się niejako podczas klęski powszechnej lub wojny. Są też poświętliwcy, żyjący niesieniem pomocy innym i są abnegaci, którzy profitują od wyrzeczeń. Historia jest teatrem, a społeczności to zespoły aktorów, obsadzające role w granych sztukach, lecz żadna z tych sztuk, żadnego okresu dziejowego, nie daje pola do popisu wszystkim aktorom. Stworzeni na wielkich tragików nie mają nic do roboty w farsach, tak samo jak pancerni rycerze w kameralnych przedstawieniach mieszczańskich. Egalitaryzm to program życiowy, w którym wszyscy mają występować po równi i po trochu i nikt nie może tam zagrać wielkiej romantycznej roli, bo nie ma na nią miejsca. Taki nieszczęśnik skazany jest na rywalizację w ilości zjedzonych jajek na twardo, jazdę na rowerze tyłem przy jednoczesnym wykonaniu scherza opus a-moll na skrzypcach lub podobne błazeństwa, poświadczające tylko rozziew między jego aspiracjami a skrzeczącą rzeczywistością. Jednym słowem różne czasy preferują różne charaktery i w każdym znaczna część społęczności stanowi masowe tło dla wybrańców losu, boż jedynie czysty przypadek może sprawić, by właściwy temperament zszedł się z właściwą dlań chwilą historyczną.
Stanisław Lem (Wizja Lokalna)
- Nikt mi nigdy nie powiedział, że jestem ważny, że jestem potrzebny. Nikt mnie nigdy nie pochwalił, nie pogłaskał po głowie, mówiąc: dobra robota, chłopcze. Dopiero dziś czasem ktoś mu to mówi. Tak normalnie podczas polowania, przejażdżki skuterami śnieżnymi po Wielkiej Ziemi albo kiedy Toby sędziuje na turnieju siatkarskim: "No, chłopie, dobra robota!". Toby nie potrafi tego przyjąć. Instynktownie odpowiada wtedy od razu: "A weź się pierdol!". Nie wie, jak przyjmować komplementy. Wytrzymywał bicie, a nie umie wytrzymać, gdy ktoś go pochwali. Nie ma pojęcia, co z tym zrobić. Więc jest, jak jest. Ktoś mówi mu coś dobrego, a on irytuje się i krzyczy: "Fuck you, głupku jeden! To jakieś pierdolenie. Nie kłam, nie jestem taki!". - Nie wiem, co to znaczy, jak cię akceptują. Jak nie chcą zrobić ci krzywdy. Można powiedzieć, że ja zbytnio nie nawykłem do dobra.
Joanna Gierak-Onoszko (27 śmierci Toby'ego Obeda)
Miałam 11 lat. Poprzyklejałam sobie na ciele plastry, straciłam przytomność, obudziłam się w publicznym szpitalu." "O, cholera! To tylko szczebelek wyżej od szukania pomocy w internecie." "W sumie tak. Ale nie wszyscy możemy być bogaci. Poza tym nie było tam wcale tak źle. Mieli terapeutów na etatach. Z jednym nawet rozmawiałam." "Naprawdę?" głos mężczyzny znów zaczyna drżeć. "Co ci powiedział?" "Że na świecie jest pełno ludzi, którzy potrzebują jego pomocy bardziej niż ja i że kiedy następnym razem będę chciała zwrócić na siebie uwagę, powinnam to zrobić w sposób, który nie będzie kosztował podatników." "O kurde, co za du... dupek." Joelem znów rzucają dreszcze. "Nie do końca. Miał rację. Nigdy już tego nie spróbowałam, więc jego porady okazały się skuteczne.
Peter Watts (Starfish (Rifters, #1))
- Dałeś mi setki powodów. - odparłam z kluchą w gardle. - Twoim największym błędem jest to, że nie rozumiesz jakim jesteś człowiekiem, Layallu Hendersonie. Jakim cudownym, mądrym, samokrytycznym, refleksyjnym jesteś mężczyzną, zdolnym do tak głębokich i poważnych uczuć, że czasem się boję, że nie zdołam dotrzymać ci kroku. Dlatego proszę, nigdy więcej nie mów, że nie wiesz, jak mi dziękować za moje wsparcie. Robisz to w każdej sekundzie, w której ze mną jesteś.
Lena Kiefer (Don't LEAVE me (Don't Love Me, #3))
Nacjonalizm ukraiński był w Rosji, całkiem inaczej niż czeski, polski lub fiński, zwykłym kaprysem, błazenadą paru tuzinów drobnomieszczańskich inteligentów, bez najmniejszych korzeni w stosunkach gospodarczych, politycznych czy duchowych kraju, bez żadnej tradycji historycznej, ponieważ Ukraina nigdy nie wytworzyła narodu ani państwa, bez jakiejkolwiek kultury narodowej prócz reakcyjno-romantycznych wierszy Szewczenki. Wygląda to tak, jak gdyby pewnego pięknego ranka ci od wybrzeża aż do Fritza Reutera zapragnęli założyć nowy dolnoniemiecki naród i państwo. I tę zabawną farsę paru profesorów uniwersytetu i studentów Lenin i towarzysze rozdęli sztucznie do znaczenia czynnika politycznego swoją doktrynerską agitacją z „prawem do samookreślenia aż do itd.”. Użyczyli pierwotnej farsie znaczenia, aż wreszcie farsa stała się śmiertelnie poważna, nie stała się wprawdzie poważnym ruchem narodowym, bo nie ma dlań korzeni, ale stała się szyldem i wspólną flagą kontrrewolucji! Z tego jaja wylęgły się w Brześciu niemieckie bagnety.
Róża Luksemburg (The Russian Revolution)
– Tak, pustelniku. W taki sposób zwalcza się Zło! Jeśli Zło chce wyrządzić ci krzywdę, zadać ci ból – uprzedź je, najlepiej wtedy, gdy Zło się nie spodziewa. Jeśli zaś nie zdołałeś Zła uprzedzić, jeśli zostałeś przez Zło skrzywdzony, to odpłać mu! Dopadnij, najlepiej wtedy, gdy już zapomniało, gdy czuje się bezpieczne. Odpłać mu w dwójnasób. W trójnasób. Oko za oko? Nie! Oboje oczu za oko! Ząb za ząb? Nie! Wszystkie zęby za ząb! Odpłać Złu! Spraw, by wyło z bólu, by od tego wycia pękły mu gałki oczne. I wtedy, popatrzywszy na podłogę, możesz śmiało i pewnie powiedzieć: to, co tutaj leży, już nie skrzywdzi nikogo, nikomu nie zagrozi. Bo jak może komuś zagrozić, nie mając oczu? Nie mając obu rąk? Jak może skrzywdzić, gdy jego flaki włóczą się po piachu, a jucha w ten piach wsiąka?
Andrzej Sapkowski (The Tower of the Swallow (The Witcher, #4))
- To nie twój interes, nie? Duszołap nie wtrąca się w twoją procedurę chirurgiczną, prawda? Czemu więc podważasz główny plan strategiczny? Uśmiechnąłem się. - Niepisane prawo wszystkich armii, Kapitanie. Niższe szarże mają prawo kwestionować rozsądek i kompetencję swych dowódców. To jest zaprawa, która chroni armię przed rozsypką. Kapitan spojrzał na mnie z dołu, z racji niższego wzrostu, swymi szeroko rozstawionymi oczyma spod krzaczastych brwi. - Chroni przed rozsypką, co? A wiesz, co ją napędza? - Co mianowicie? - Tacy faceci jak ja, kopiący w tyłek takich jak ty, gdy ci zaczną filozofować. Rozumiesz, co mam na myśli? - Sądzę, że tak, panie Kapitanie. Odszedłem, zabrałem apteczkę z wozu, gdzie ją schowałem, i zabrałem się do roboty.
Glen Cook (The Black Company (The Chronicles of the Black Company, #1))
Nikt bowiem tak zachłannie nie pragnie mocy panowania, jak ci, których, tam gdzie rozkoszy wypatrywali, wyszydzenie spotkało.
Teodor Parnicki (Koniec "Zgody Narodów": Powieść z roku 179 przed narodzeniem Chrystusa)
ZBYSZKO Moja droga — raz chcesz, aby ci uchybiać i aż prosisz się o to, to znów aby cię szanować. Wybierz już raz — matrona czy kokota. JULIASIEWICZOWA Najlepiej zrobię, jeśli z takim brutalem mówić nie będę. ZBYSZKO Najlepiej. A przestań się malować, bo wyglądasz jak kamienica odnowiona na przyjazd cesarza. Bądź zdrowa… JULIASIEWICZOWA Tak!… ej, żebyś nie pożałował twojej brutalności. ZBYSZKO Ja nigdy niczego nie żałuję!
Gabriela Zapolska (Moralność pani Dulskiej)
Upływ czasu miał leczyć rany, ale Chyłka miała wrażenie, że jego jedyną konsekwencją jest przybliżanie do śmierci. Do utraty świadomości bez szans na jej odzyskanie. Do wytchnienia. Jeśli to właśnie mieli na myśli wszyscy ci, którzy twierdzili, że z czasem każda blizna się goi, Joanna była gotowa przyznać im rację. Doświadczała nocy wypełnionych tak głęboką pustką, że wszystko zdawało się tracić sens.
Remigiusz Mróz (Testament (Chyłka i Zordon, #7))
Kordian zerknął pytająco na Chyłkę i wskazał kieszeń, w której schowała komórkę. - Nic ważnego - odparła. - W takim razie może złożylibyśmy kondolencje? - A co to zmieni? - Nic, ale może wypadałoby. - To podejdź, powiedz, że tracąc ukochaną osobę, zyskali znajomego wśród aniołów, że za jakiś czas będą pamiętać o życiu, a nie śmierci Harry'ego, że jeśli dotychczas nosili go w sercu, to teraz... - To chyba sama go nie masz, co? Odwróciła się do niego i zmrużyła oczy. - W pewnym sensie nie - przyznała. - I właśnie w tej sprawie zamierzam zawrzeć z tobą umowę na podstawie artykułu osiemset trzydziestego piątego Kodeksu cywilnego. - Co? - Umowa przechowania, Zordon. Depozyt. - Tak, wiem, ale... - Ale nie spodziewałeś się romantyzmu prawniczego, rozumiem. - odparła, machnąwszy ręką. - Ja też nie, ale cała ta rzewna atmosfera tak na mnie działa. - Chcesz powiedzieć, że... - Że jako deponent oddałam ci przedmiot umowy na przechowanie. A ty jako depozytariusz masz obowiązek zachować je w niepogorszonym stanie.
Remigiusz Mróz (Testament (Chyłka i Zordon, #7))
- Wiesz, jaką funkcję zdaniem wielu naukowców pełnią sny? - spytałam. Pokręciła głową. - Mają odrzeć nasze wspomnienia z emocji. Sprawić, że nasz umysł będzie pamiętał o tym, co nam się przydarzyło, ale nie będzie tym obciążony. - Sensowne. - Bardzo, jeśli uświadomisz sobie, że ilekroć zasypiasz z jakimś problemem, rankiem wydaje ci się on przynajmniej o połowę mniejszy - odparłam. Przy zespole stresu pourazowego ta funkcja szwankuje. - Coś o tym wiem. - W normalnej sytuacji koszmar pełni więc rolę oczyszczającą - ciągnęłam. - W moim nie. W naszym? Chyba tak powinnam to ująć. - Mózg próbuje to jakoś naprawić, więc powtarza cały proces. Wyświetla koszmarne obrazy, które mają sprawić, że dojdzie do oczyszczenia, ale rezultat jest zupełnie odwrotny. - Tak jakby system włączył się cały czas na nowo, z nadzieją, że się zresetuje? - Coś w tym stylu.
Remigiusz Mróz (Nieodgadniona (Damian Werner, #2))
– Po co tu przyjeżdżacie? – spytała nagle dziurooka po polsku, z mocnym ukraińskim akcentem. – Słucham? – zdziwiłem się. – Po co tu przyjeżdżacie, wy, Polacy? – zapytała. – Przysłuchuję się wam, od kiedy wsiedliście do pociągu. Wygląda na to, że bardzo wam się tu nie podoba. – A skąd tak dobrze znasz polski? – próbowałem zmienić temat, bo nie zamierzałem świecić oczami za Marzenę i Bożenę. To znaczy – wtedy mi się wydawało, że chodzi wyłącznie o Marzenę i Bożenę. – To ja ci powiem, dlaczego tu przyjeżdżacie – zignorowała moje pytanie. – Przyjeżdżacie tutaj, bo w innych krajach się z was śmieją. I mają was za to, za co wy macie nas: za zacofane zadupie, z którego się można ponabijać. I wobec którego można poczuć wyższość. – „Wobec”, „zadupie”, „ponabijać” – próbowałem grać cool. – Wiem, studiowałaś w Polsce. Pewnie w Krakowie. – Bo wszyscy mają was za zabiedzoną, wschodnią hołotę – ciągnęła ona tymczasem, patrząc mitymi czarnymi dziurami prosto w oczy – nie tylko Niemcy, ale i Czesi, nawet Słowacy i Węgrzy. To tylko wam się wydaje, że Węgrzy to są tacy wasi zajebiści kumple. Tak naprawdę nabijają się z was jak wszyscy inni. Nie wspominając o Serbach czy Chorwatach. Nawet, kolego, Litwini. Wszyscy uważają was za trochę inną wersję Rosji. Za trzeci świat. Tylko wobec nas możecie sobie pobyć protekcjonalni. Odbić sobie to, że wszędzie indziej podcierają sobie wami dupę.
Ziemowit Szczerek (Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian)
- Chcę tylko, byś mnie kochał (...) Nie z powodu tego, co mogę zrobić albo jak wyglądam, czy też dlatego, że cię kocham - ale dlatego, że jestem. - Doskonała, bezwarunkowa miłość? (...) Niektórzy powiedzieliby ci, że tylko Bóg może tak kochać, ale mogę spróbować.
Diana Gabaldon (A Breath of Snow and Ashes (Outlander, #6))
- Na wzrok nie narzekam - zauważyła Joanna, rozsiadając się jeszcze wygodniej. - Choć kiedy Zordon zapomina się przy słuchaniu nowego singla Taco Hemingwaya i zaczyna się gibać, nawet bym chciała. - Nie gibię się. Chyłka przewróciła oczami, a potem na powrót skupiła wzrok na Żelaznym. - Od czasu do czasu gestykuluje nawet w rytm muzyki - mruknęła. - Nazywamy to rapowaniem. - No właśnie - odparła z bólem w głosie, nie odrywając spojrzenia do Artura. - Wyobrażasz sobie, co przechodzę na co dzień? - A co ja mam powiedzieć? - Masz dziękować Bogu, że zesłał ci takie błogosławieństwo jak ja. - O tak. Szczególnie kiedy nastawiasz budzić pół godziny przed czasem tylko po to, żeby mieć satysfakcję z kilkukrotnego wciskania drzemki - odparował Kordian. - Przynajmniej nie żłopię porannej kawy, jakby ktoś podpiął mi grdykę do wzmacniacza. - Piję całkiem normalnie. Ty za to masz dziwną manię wyłączania światła w lodówce. - To nie żadna mania, tylko roztropność - zaprotestowała Joanna i westchnęła ciężko. - W głowie mi się nie mieści, że w dwudziestym pierwszym wieku, kiedy wszystko podobno jest smart, nikt nie wpadł na to, żeby nocą ta pieprzona iluminacja była słabsza. Nie, zamiast tego otwierasz drzwiczki i czujesz się, jakby Bóg właśnie stworzył świat. Oryński mruknął pod nosem. - Szkoda, że takiej roztropności nie wykazujesz przy ładowaniu zmywarki. Przez twoje braki w znajomości zasad Tetrisa za każdym razem... - Talak, talak, talak - ucięła. Żelazny popatrzył się na nich jak na dwójkę uciekinierów z zamkniętego ośrodka dla psychicznie chorych. Kordian uśmiechnął się pod nosem, a potem wymierzył palcem w Chyłkę. - Myśli, że to coś zmieni - rzucił do Artura. - Co takiego, do cholery? - Talak - włączyła się Joanna. - W prawie islamu to formułka, po której między kobietą a mężczyzną dochodzi do rozwodu. Wystarczy, że facet trzykrotnie wypowie to słowo i po sprawie. - U nas to jednak nie działa - dodał Kordian. - Wiem, bo sprawdzałem.
Remigiusz Mróz (Kontratyp (Chyłka i Zordon, #8))
- Chociaż trzeba ci oddać, że złożyłeś szlachetną deklarację. - Tak? - W pewnym momencie oznajmiłeś ni mniej, ni więcej, że nawet jak będę wyglądała jak Michael Jackson, będziesz mnie kochał. Wcisnął hamulec tak mocno, że Chyłką rzuciło w przód. Syknęła z niezadowoleniem, jakby iks piątka stała się żywym organizmem, któremu zadał ból. - To była sytuacja kryzysowa - zauważył. - Więc wycofujesz to oświadczenie? - Nie, ale... - W takim razie zostaje w mojej głowie zaprotokołowane. Wcisnął pedał gazu, tym razem z należytą ostrożnością, a potem skierował auto ku centrum. Nie musiał upewniać się, dokąd jechać - ustalili to już wcześniej i żadne z nich nie przyjmowało, że cel mógłby się zmienić. - Wolałbym po prostu... - Co? - przerwała mu. - Wyznać mi po raz pierwszy expressis verbis miłość w innych okolicznościach? - I w inny sposób. - Za późno. Słowo się bekło, Zordon
Remigiusz Mróz (Kontratyp (Chyłka i Zordon, #8))
- Doskonale cię rozumiem, Chyłka - przerwał jej. - I mam już tego serdecznie dosyć. Na jej twarzy pojawiła się wyraźna satysfakcja. Puściła klamkę, skrzyżowała ręce na piersi i pochyliła głowę z uznaniem. - Najwyższa pora - oznajmiła - Powiedz mi tylko, jak ci pomóc. Sznur? Tabletki? Może lufa w usta i na Hemingwaya? - Mam już swoją truciznę. Wszystkie emocje, jakie przed chwilą w niej widział, nagle znikły. Joanna przyjęła maskę obojętności, a Oryński doskonale zdawał sobie, dlaczego tak się stało. Przebił się przez pierwsze zasieki jakie przed nim stawiała. - Zabija mnie całego, kawałek po kawałku - dodał. - Więc może powinieneś się jej pozbyc? - Powinienem - przyznał, zbliżając się jeszcze trochę. - Ale nie zamierzam.
Remigiusz Mróz (Umorzenie (Chyłka i Zordon, #9))
Oryński znów zatrzymał światło przed światłami. Nabrał tchu i zerknął na Karolinę. - Byłem bardziej niż szczęśliwy - odparł. - Może tak ci się tylko wtedy... - Nic mi się nie wydawało - uciął, znów znacznie ostrzej niż zamierzał. - I wszystko to, co mówisz, dowodzi tylko, że nie potrafisz tego zrozumieć. - Czego konkretnie? - odparowała. - Tego, że patrzysz w oczy drugiej osoby i nagle cały świat zawęża się tylko do nich. Tego, że czyjś oddech wpada do twoich ust i wydaje ci się, że po raz pierwszy w życiu naprawdę oddychasz. Tego, że dotykasz czyjegoś ciała i masz wrażenie, że łączycie się na zupełnie innej, niefizycznej płaszczyźnie. I tego, że bez wahania jesteś w stanie oddać za kogoś życie, bo bez tej osoby i tak nie istniejesz.
Remigiusz Mróz (Wyrok (Chyłka i Zordon, #10))
- Jesteś tam? - odezwał się Żelazny. - Tak. Ale dalej nie wiem, o co ci chodzi. - O tych twoich dwóch. Wybiegli z kancelarii, jakby się paliło. - Zordon i patyczak? - A masz jakiś innych przydupasów?
Remigiusz Mróz (Wyrok (Chyłka i Zordon, #10))
Machnęła ręką, a smuga dymu zawisła przed jego twarzą. Potem Chyłka sztachnęła się ostatni raz i zgasiła papierosa. - Co ci padło na głowę? - rzuciła. - Nie wiem. Może chęć uratowania ciebie? - W ten sposób? - A miałem jakieś wyjście? - Szukałeś w ogóle jakiegoś? - odparowała. - Czy z góry założyłeś, że najlepiej będzie spierdolić sobie całe życie i znów trafić za kratki? Wzruszył ramionami. - O nie, mój drogi. Tak się nie będziemy bawić. - Co mam niby powiedzieć? - żachnął się. - Robiłem, co mogłem.
Remigiusz Mróz (Wyrok (Chyłka i Zordon, #10))
Nic dwa razy Nic dwa razy się nie zda­rza i nie zda­rzy. Z tej przy­czy­ny zro­dzi­li­śmy się bez wpra­wy i po­mrze­my bez ru­ty­ny. Choć­by­śmy ucznia­mi byli naj­tęp­szy­mi w szko­le świa­ta, nie bę­dzie­my re­pe­to­wać żad­nej zimy ani lata. Żaden dzień się nie po­wtó­rzy, nie ma dwóch po­dob­nych nocy, dwóch tych sa­mych po­ca­łun­ków, dwóch jed­na­kich spoj­rzeń w oczy. Wczo­raj, kie­dy two­je imię ktoś wy­mó­wił przy mnie gło­śno, tak mi było, jak­by róża przez otwar­te wpa­dła okno. Dziś, kie­dy je­ste­śmy ra­zem, od­wró­ci­łam twarz ku ścia­nie. Róża? Jak wy­glą­da róża? Czy to kwiat? A może ka­mień? Cze­mu ty się, zła go­dzi­no, z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem? Je­steś - a więc mu­sisz mi­nąć. Mi­niesz - a więc to jest pięk­ne. Uśmiech­nię­ci, współ­o­bję­ci spró­bu­je­my szu­kać zgo­dy, choć róż­ni­my się od sie­bie jak dwie kro­ple czy­stej wody.
Wisława Szymborska
Wadryś-Hansen zwróciła się do niego, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale w tej samej chwili zadzwonił jego telefon. Wyjąwszy komórkę, zobaczył nezapisany numer. Nie zastawiał się ani chwili. - Tak? - spytał. - Oglądałeś? Nawet gdyby Kordian chciał ukryć, kim jest osoba dzwoniąca, nie dałby rady. Szeroki uśmiech na jego twarzy mówił sam za siebie. Dominika naraz spięła się, ale zupełnie to zignorował. - Pytasz o tę warszawską syrenkę na brzegu Wisły? - spytał. - Ja ci, kurwa, dam syrenkę.
Remigiusz Mróz (Ekstradycja (Chyłka i Zordon, #11))
- Brawo, Zordoniątko - szepnęła mu do ucha, przesuwając dłoń na jego ramię. - Wieczorem będzie nagroda. - Jaka? - Pozwolę ci się sponiewierać. Obrócił się do niej i uniósł brwi. - Tak? - Tak - potwierdziła zmysłowym głosem. - Zabierzesz mnie do wegeriańskiej knajpy na kolację. Mruknął pod nosem, jakby rzeczywiście ta wizja była wyjątkowo kusząca. - Aż tak pozamiatałem? - Aż tak - przyznała. - Będę na twoich oczach żreć glony i zieleninę.
Remigiusz Mróz (Ekstradycja (Chyłka i Zordon, #11))
Niezrozumiała była dla mnie Twoja całkowita nieczułość na to, jakie cierpienie i hańbę mogłeś mi wyrządzić Twoimi słowami, było to tak, jak gdybyś nie miał zupełnie wyczucia Twojej władzy. Ja też z pewnością sprawiałem Ci często przykrość słowami, lecz wtedy zawsze o tym wiedziałem, bolało mnie to, jednak nie mogłem pohamować się, powstrzymać słowa, żałowałem tego już w tym samym momencie. Ty zaś uderzałeś swoim słowem od razu, bez ceregieli, nikt nie sprawiał Ci przykrości ani wtedy ani później, było się wobec Ciebie zupełnie bezbronnym.
Kafka Franz
Niezrozumiała była dla mnie Twoja całkowita nieczułość na to, jakie cierpienie i hańbę mogłeś mi wyrządzić Twoimi słowami, było to tak, jak gdybyś nie miał zupełnie wyczucia Twojej władzy. Ja też z pewnością sprawiałem Ci często przykrość słowami, lecz wtedy zawsze o tym wiedziałem, bolało mnie to, jednak nie mogłem pohamować się, powstrzymać słowa, żałowałem tego już w tym samym momencie. Ty zaś uderzałeś swoim słowem od razu, bez ceregieli, nikt nie sprawiał Ci przykrości ani wtedy ani później, było się wobec Ciebie zupełnie bezbronnym.
Kafka Franz
Jeżeli porcelana to wyłącznie taka Jeżeli porcelana to wyłącznie taka Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu, Jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby Nie było przykro podnieść się i odejść; Jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce, Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci, Jeżeli plany to takie, by można o nich zapomnieć gdy nadejdzie czas następnej przeprowadzki na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy lub świat Kto ci powiedział, że wolno ci się przyzwyczajać? Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze? Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy w świecie czuł się jak u siebie w domu?
Stanisław Barańczak (Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu)
Moja pierw­sza za­chę­ta: za­proś pi­sa­nie do swo­je­go życia. Spraw, że bę­dzie ci to­wa­zyszy­ło co­dzien­nie. Jeśli w tym mo­men­cie masz ocho­tę za­opo­nować i krzyk­nąć: „Ależ pa­niu­siu, ja nie mam tyle wol­ne­go czasu!”, mam dla cie­bie dość szo­ku­ją­cą od­po­wiedź: „Znajdziesz”. Serio, nie­któ­re z tych po­my­słów wyma­ga­ją od cie­bie po­świę­ce­nia mi­nu­ty dziennie. Jedna minu­ta z 1440, jakie ma doba, to chyba nie jest aż tak wiel­kie wy­rze­cze­nie, że ze­chcesz teraz z roz­pa­czy po­rzu­cić swój cel, bo zbyt wiele od cie­bie wyma­ga?
Klaudyna Maciąg (Pisz. Publikuj. Działaj. Jak tworzyć skuteczne treści w internecie)
Podobno ci, którzy nie mają nic do ukrycia, nie powinni obawiać się organów ścigania. Problem polegał jednak na tym, że w bezpiecznym, idealnym świecie tak naprawdę byłyby one zbędne. Dobrze funkcjonujące policyjne państwo nie potrzebuje policji, jak twierdził William S.Burroughs.
Remigiusz Mróz (Nieodgadniona (Damian Werner, #2))
- Chcesz mnie uczyć o Iron Maiden, Zordon? - Nie chcem, ale muszem. Ściągnęła brwi jeszcze bardziej. - Tu nie chodzi o to, że czas czyjegoś końca nadejdzie - dodał. - Choć rozumiem, dlaczego mogłabyś myśleć o śmierci. Dalej jest wzmianka o Charonie przeprawiającym się przez... - Zordon. Oryński odchrząknął i pokiwał głową. - Dickinson napisał ten refren, myśląc o uczuciu, które towarzyszyło mu, kiedy za młodu chodził a koncerty rockowe. Powtarzał sobie, że jego czas nadejdzie. To optymistyczny akcent. Joanna przez moment przypatrywała się mu z niedowierzaniem. Kordian wzruszył ramionami. - Musiałem zrobić mały research po tym jak ostatnio znikłaś. - Jestem podbudowana. - Widzę. Chyłka poklepała się lekko po brzuchu. - Jak tak dalej pójdzie, być może zaproponuje ci wspólne wychowywanie tego pasożyta. - Myślisz, że bym się nadał? - Jeszcze jedna czy dwie ciekawostki na temat Ironsów, a uznam, że tak. Kordian zmrużył oczy i pokiwał głową, zamyślony. - Ślub wchodzi w gę? - spytał. - Zależy - odparła, unosząc wzrok. - Jeśli oświadczyłbyś się podczas koncertu Maidensów, a zamiast pierścionka zaproponował mi sygnet z podobizną Eddiego, musiałabym to rozważyć.
Remigiusz Mróz (Inwigilacja (Chyłka i Zordon, #5))